19.12.2017

Pierwsze USG - 21dpt

Wczoraj mieliśmy pierwszą wizytę z USG w klinice... Jechałam mega zdenerwowana pamiętając doświadczenia z poprzedniej ciąży...

Kiedy weszliśmy do gabinetu, lekarz poprosił odrazu o przejście do części z USG i powiedział mężowi gdzie ma się usadowić żeby dobrze widzieć...

Pierwsza reakcja na obraz USG - najprawdopodobniej dwa pęcherzyki! No i zaczęło przeglądanie się im bliżej...

Pierwszy okrągły, ładny, no i lekarz mówi żeby popatrzeć w srodek, że widać, że nie jest pusty...


Oczywiscie panika wziela górę, bo się naoglądałam w internecie tych idealnych USG czarnych pęcherzyków z idealnym, okrąglutkim pęcherzykiem żółtkowym i w głowie odrazu wizja, że napewno coś jest nie tak...
No ale podobno wszystko ok...
Z USG 5t2d z OM 5t5d...

Co do drugiego pęcherzyka są póki co wątpliwości... jest jak przecinek bardzo cieniutki i długi, ale lekarz cos w nim dojrzał nawet nam pokazywał, no ale sam tez zapisał sobie zdjęcie w systemie jako niepewne... 
Także nadal niewiadomo czy będą dwa czy jeden...

Kolejna wizyta po świętach, a do tego czasu leki bez zmian - Lutinus 3x1, Utrogest 3x1, Progynova 3x1 oraz raz dziennie Clexane...
No i do tego czasu nadal zwolnienie z pracy...

Pobrali mi wczoraj również całą masę krwi na pierwsze podstawowe badania ciążowe no i na mutacje v leiden itp...
Dostałam też specjalną strzykawkę na mocz do domu, żebym na kolejną wizytę zabrała do badania...
Beta HCG - 10275 mlU/ml

No to pozostało kolejny tydzień czekać z nadzieją, że wszystko będzie dobrze...

Kolejne badanie z racji tego, że mojego lekarza nie ma, mam u pani doktor, która robiła mi punkcje i transfer więc ma zdecydowanie szczęśliwą rękę, więc tym bardziej liczę, że będzie super mimo, że tak bardzo boję się kolejnego rozczarowania...

15.12.2017

Beta HCG (14dpt)

No i nadszedł ten dzień - 11 grudnia - 14 dzień po transferze... Dzień, w którym mam oddać krew na test ciążowy...
Nie poszłam do pracy bo po pozytywie z dnia wcześniejszego wiedziałam, że wyjdzie pozytyw i dostane zwolnienie tym bardziej, że w piątek pytałam kliniki co oni na to, żebym w ten dzień poszła do pracy i odradzili...
Tak więc po porannym spacerze z psem ruszyłam do kliniki bo krew musiałam oddać do ok 10:00 żeby mieć wynik tego samego dnia...
Na szczęście po śniegu, którego dzień wcześniej bardzo dużo nasypało nie było na drogach śladu bo w nocy padał deszcz, więc droga szła bardzo dobrze, poza jednym momemtem gdzie na ok minute strasznie mnie zemdliło... na szczęście jak szybko przyszło tak szybko poszło...

W klinice po ok 10 minutach w poczekalni zaproszone mnie na pobranie krwi, po czym pani przypomniała, że wyniki beda po 15:00 i będą dzwonili i to w sumie tyle... po wyjściu stwierdziłam, że pochodze po mieście, pójdę do nowo otwartego Primarka, pójdę do kasy chorych oddać rachunki za moja połowę kosztów jakie poniosłam, bo mam umowę że do 3 procedur pokryją 50% oni 50% ja a oni po okazaniu rachunków tą moją połowę mi zwrócą... Super bo tego co wydałam uzbierało się prawie 1900€... i przeczekam do tej 15:00 bo pewnie będę musiała wrócić po recepty...

W pierwszej kolejności poszłam do Primarku gdzie spędziłam naprawdę sporo czasu i kupiłam kilka drobiazgów i po wyjściu przeżyłam szok... na zewnątrz szalała mega śnieżyca! Odrazy odechciało mi się spacerów po mieście bo temperatura spadła na minusową, wiał silny wiatr, a wielkie płaty śniegu szalały we wszystkie strony... postanowiłam, że do kasy chorych podjadę już samochodem i jadę do domu bo co tu robić jeszcze 3h w taką pogodę...
W kasie chorych poszło bardzo szybko, spędziłam tam max 2 minuty i ruszyłam w stronę domu... Droga niestety mega się dłużyła bo z powodu warunkow atmosferycznych i na drodze jechałam 30-40km/h całą drogę... Dojechałam po 1,5h ledwo żywa... jedyne o czym marzyłam to drzemka bo oczy same mi leciały, ale ledwo wróciłam ze spaceru z psem i wskoczyłam pod koc, a tu telefon z kliniki...

Zadzwonili juz przed 15:00 w szoku bylam, że tak szybko... Na wstępie pani pogratulowała mi ciąży i podała wynik bety, a mi aż  serce stanęło - 1700 mlU/ml!!! Ja naprawde jestem w ciąży!😍
Pani zapytała jakich leków mi potrzeba i powiedziała, że wyśle recepte pocztą, żebym nie musiała w taką pogodę znów taki kawał jeździć... Powiedziałam, że kończy mi się Lutinus i zapytałam czy mam nadal brać Clexane bo jeśli tak to też nie wystarczy mi do przyszłego tygodnia... Pani zapytała odrazu lekarki, która stała obok i ta powiedziała, żebym narazie brała a na wizycie ustali się co dalej...
Po załatwieniu sprawy z receptami przeszliśmy do terminu pierwszego USG...
Pani zaproponowała poniedziałek lub wtorek w przyszłym tygodniu. Oczywiscie wybrałam poniedziałek 18.12 i to nie dlatego, że był blizej i to jeden dzień czekania mniej, ale również dlatego, że w poprzedniej ciąży pierwsze USG miałam właśnie we wtorek i źle mi sie kojarzy...

Teraz trzeba czekać do poniedziałku z nadzieją, że wszystko będzie w porządku i to pierwsze USG będzie inne jak poprzednie... No i cały czas nasuwa sie również pytanie ile kurczaków siedzi w brzuszku...
Na całe szczęście mąż na okoliczność tej wizyty załatwił sobie wolne i jedziemy razem😀

Czwarty test ciążowy (13dpt)

Pewnie wszyscy zastanawiają się gdzie stracił się w takim razie trzeci test...
Trzeci test (Facelle z Rossmanna), który zrobiłam w piątek 8 grudnia tylko mnie zestresował bo kreska wyszła dość blada, można powiedzieć, że bledsza lub porównywalna do tej, którą miałam dwa dni wcześniej...

No ale czwarty test...
Test kupił mi w sobotę mąż, żebyśmy zrobili w niedziele dzień przed betą jeszcze jeden i zobaczyli czy będzie ciemniejsza kreska...
Kiedy wstaliśmy, mąż poszedł wstawiać rosół i robić kawę, a ja zaszyłam się w łazience...
Kiedy zamoczyłam test byłam w szoku! Nim mocz doleciał do okienka kreski kontrolnej, w polu z kreska testową zaczęła się ona już pojawiać! Była widoczna szybciej niż kreska kontrolna...
A po 5 minutach zobaczyłam dwie piękne, tłuste kreski😍
Odrazu poleciałam z testem do męża, który akurat wrócił ze spaceru z psem i mu go pokazałam...
Mąż z wielkim uśmiechem na twarzy powiedział "no takie krechy już chyba nie mogą oszukiwać! Wygląda na to, że nam się udało!"
A ja pierwszy raz głośno pomyślałam, że JESTEM W CIĄŻY 💖



Drugi test ciążowy (9dpt)

Dziś w ten szczególny dzień - 6 grudnia Mikołajki - wstałam ze ściągniętym gardłem, aż mi się sikać nie chciało mimo, że ostatni raz byłam sikać o 2:00 w nocy a to była juz 10:00...
Wzięłam dwa głębokie oddechy i poszłam do łazienki...
Kiedy miałam już mocz w pojemniczku przypomniało mi się, że dzień wcześniej czytałam, żeby odczekać, aż osad z leków opadnie na dno... oczywiście trwalo to całe wieki, więc wzięłam najpierw jakis stary ebayowski test, taki najtańszy badziew, który miałam jeszcze z czasów starań zaraz po poronieniu, nawet nie wiem czy miał jeszcze date ważności 😂
Ledwo widoczna ale wyszła na nim blada kreska


Pomyślałam raz kozie śmierć, robie elekteoniczny...
Zanurzyłam, zamknęłam, położyłam i czekałam kiedy przeleci ten czas oczekiwania... Miałam wrażenie, że te kreseczki migają wiecznie i że nic sie nie porusza do przodu... najpierw migała jedna, później zaczęła druga, później trzecia a ja stałam ze ściągniętym żołądkiem gapiąc się na niego... I nagle pojawił się napis... Napis SCHWANGER! Nogi zrobiły mi się jak z waty, ręce zaczęły sie telepać... musiałam z wrażenia usiąść trzymając test w ręce i niedowierzając, że to dzieje się naprawdę!
Kiedy doszłam do siebie zrobiłam zdjęcie i napisałam do męża z pytaniem, czy był już u niego Mikołaj bo u mnie był i zostawił również coś dla niego... Mąż odpisał, że u niego jeszcze nie był i wtedy wysłałam mu zdjęcie


Mąż szalał ze szczęścia i pytał czy to już pewne, czy test z krwi nie może teraz wyjść negatywny... po tych wszystkich wcześniejszych porażkach niedowierzał razem ze mną...
Po spacerze z psem, kiedy chciałam wylać mocz, zauważyłam że osad z leków pięknie osiadł na dole i został piękny, czysty mocz...
Pod wpływem impulsu wzięłam drugi test (taki sam, który robiłam dzień wcześniej) i zamoczyłam... Kreska była ciemniejsza i bardziej widoczna jak dnia wcześniejszego, a ja nadal w szoku... Zadzwoniłam do męża i kiedy w trakcie tej rozmowy kilka minut później weszłam do łazienki kreska była już wyraźnie widoczna...
Chyba zostaniemy rodzicami💖


Pierwszy test ciążowy (8dpt)

Miałam grzecznie czekać na bete i nie robić testów, ale we wtorek 5 grudnia obudziłam się z dwiema myślami...
Pierwsza była taka, że zwolnienie mam do niedzieli a bete w poniedziałek, więc przed wizytą w klinice żeby oddać krew musiałabym iść do pracy i w związku z tym tysiące wątpliwości...
No a druga myśl była taka, że napewno nic z tego a ja ostatni tydzien mojego wolnego czasu w domu zmarnuje na wypoczywanie, a przecież mogłabym ten czas poświęcić na przetarcie okien i ich ozdobienie no i ogólnie na jakieś przedświąteczne obowiązki, na które nie będę miała czasu jak już wrócę do pracy...
Tak więc spontanicznie stwierdziłam, że skoro mam dwa testy które kupiłam przy podejściach do IUI a nie skorzystałam to zrobie jeden dla pewności, że mogę skakać po drabinie...
Po zamoczeniu testu, kiedy mocz dopłynął do kreski kontrolnej, która zaczęła się pojawiać pomyślałam - "no tak, tak myślałam, że nic z tego" - po czym nagle szok! bo zaczęła się pojawiać w polu testowym mega blada kreska! Tak blada, że było ją widać stojąc blisko okna, ale już w ciemniejszym miejscu w domu nie... Pomyślałam może Ovitrelle chociaż był to już 14 dzien po jego podaniu...
Zdjęcie zaraz wysłałam do męża i do koleżanki myśląc, że może mam jakieś zwidy i tej kreaki wcale tam nie ma...
Ale oni też ją widzieli...


Postanowiłam, że popołudniu skocze do drogerii i kupię test elektroniczny, w końcu ten powie albo ciąża, albo brak ciąży bez bladziochów i cieni...
Chciałam kupić ten, który pokazuje tygodnie ale niestety nie było, więc kupiłam bez tego bajeru... no to teraz pozostało czekać na kolejny dzień...

28.11.2017

Transfer - odbędzie się czy też nie?

Nadszedł ten wielki dzień - dzień transferu! A ja w szpitalu... Co prawda lekarze wczoraj obiecali, że pojawią się wystarczająco szybko i będę mogła wyjść tak, żeby zdążyć na termin w klinice...
No ale pielegniarki były, śniadanie było, a lekarza jak nie było tak nie ma...
Po 9:00 spytałam już pielęgniarkę co i jak bo jeszcze chwile i nie zdążę na termin do kliniki...
Na szczęście po chwili przyszła lekarka i powiedziała, że mogą mnie już wypuścić i trzymają kciuki za transfer... Tak więc dopakowałam reszte swouch rzeczy, a w tym czasie akurat mąż przyjechał...

No i ruszyliśmy... Dostałam jeszcze list ze szpitala dla kliniki odnośnie tego co dostawałam, jakie rozpoznanie itp...

Po przyjeździe do kliniki zostaliśmy po chwili spędzonej w poczekalni zaprowadzeni do pokoju, takiego samego co przy punkcji...
Tam posiedzieliśmy chwilkę po czym przyszła pani pielęgniarka zapytać, czy mam jeszcze wszystkie leki ktore brałam do tej pory i poinformowałam ją o tym, że właśnie wyszłam ze szpitala... Wzięła list do zeskanowania w moje papiery, a w międzyczasie przyszła lekarka, omówiła ze mną historie szpitala, uspokoiła, że to w niczym nie przeszkadza, po czym zaprosiła mnie na fotel a męża jako widownie  :) 
Juz na fotelu lekarka w pierwszej kolejności wykonala dopochwowe USG, powierzyła jeszcze raz wszystko i pokazala jedna malutką plamkę wody jaka została po hiperce...
Następnie narzędziami ginekologicznymi otworzyła wejscie do macicy i założyła maleńki cewnik...
W tym czasie asystentka wykonała USG poprzez powłoki brzuszne, żeby sprawdzić czy wszystko jest na swoim miejscu... Po upewnieniu się, że wszystko gotowe przez okienko do laboratorium poinformowały panią biolog, że może przynieść zarodki...
Po szybkim upewnieniu się, że to zarodki właściwej pary, pani biolog przekazała zarodki lekarce, a ta powoli zaczęła je "wstrzykiwac"... Cały ten proces mogliśmy z mężem oglądać na USG cały czas wykonywanego przez asystentkę... Kiedy juz malychy, jako świecący na biało punkcik były już na miejscu, lekarka oddała rureczkę pani biolog aby upewniła się pod mikroskopem, czy napewno oba maluchy powędrowały do mamusi...
W międzyczasie lekarze bardzo pochwalili moje kurczaki mówiąc, że bardzo ładnie się rozwijały i są klasy A czyli najlepszej❤

Po wszystkim pani asystentka pojechała łóżkiem z mojego pokoju obok fotela, pomogła założyć bieliznę i przytulać się na łóżko...
Miałam jeszcze chwilę sobie poleżeć, wyciszyć się, a w międzyczasie lekarka przyniosła recepty, plan jak brać leki, zapisała mnie na bete, chwile porozmawiała i obiecała, że jeśli się uda to dostane do rodzinnego albumu zdjęcia kurczaków jeszcze jako embriony oraz usg z tego momentu jak wylądowały w macicy❤

Po wszystkim ruszyliśmy z mężem do apteki po wszystkie potrzebne leki i do samochodu, żeby w końcu ruszyć do domku i odpoczywać w piątkę💞 (ja w trójpaku, mężuś i nasza kochana psina)

Leki na najbliższy czas
Lutinus 100mg 3x1 dopochwowo
Utrogest 100mg 3x1 doustnie
Progynova 3x1 doustnie
Clexane 0,4 podskórnie

26.11.2017

Hiperstymulacja :(

Hiperstymulacja, Hiperka... tego najbardziej się bałam w całej procedurze... Po punkcji myslałam, że nie będzie źle... dużo białka, dużo wody, izotoniki i damy radę, bo przecież miałam mało pobranych oocytów, a hiperka dotyczy zwykle osób, które miały pobrane jednak spore ilości...
Jakże bardzo się myliłam...

W czwartek po punkcji czułam się co prawda beznadziejnie i wszystko mnie bolało no ale stwierdziłam, że to przecież normalne zaraz po punkcji... Piłam bardzo dużo wody, piłam koktajle białkowe, dużo odpoczywałam... wieczorem wzięłam No-Spe Max i Ibuprofen i nim szłam spać było już całkiem znośnie...
W piątek wyspałam się, poszłam z psem na spacer i ogólnie czułam się ok jeszcze lekko obolała ale już normalnie się poruszałam i nie sprawiało mi to większego bólu...

Zaczęło się późnym popołudniem... miałam w planach iść z paiakiem, a później ogarnąć cos do jedzenia... Już na spacerze z psem ciężko mi było i szłam coraz bardziej powyginana, a kiedy doszłam do domu byłam w stanie się jesynie położyć... Kiedy po godzinie bóle nie ustąpiły wzięłam No-Spe Max i Ibuprofen 600mg ale po kolejnej godzinie od czasu wzięcia tych tabletek nic się nie zmieniło, chyba że na gorzej :/
Postanowiłam wziąć jeszcze jedną No-Spe i odczekać... Niestety w międzyczasie bolały jajniki, macica, ogólnie caly brzuch, że ledwo byłam w stanie dojść do toalety nie mówiąc już o sikaniu :/

O 3:30 ruszyliśmy z mężem do szpitala bo mimo, że chciałam poczekać do rana to nie wytrzymałabym...
W pierwszej kolejności pojechaliśmy do najbliższego... tam po oddaniu moczu zaprowadzono mnie do sali na IP, zostalam podłączona do monitoru ciśnienia i pulsu i założyli mi wenflon i pobrali krew... Po prawie godzinie przyszedł lekarz - interniata mimo iż mówiłam w czym problem... Osłuchał mnie, zrobił USG i poinformował, że wątroba, jealita, nerki, woreczek żółciowy itp w porządku (serio?! Przecież mówiłam, że jestem po punkcji i bolą mnie strasznie jajniki i podbrzusze!) po czym stwierdził, że zawoła chirurga bo może to wyrostek😣 Oczywiście lekarz wykluczył wyrostek, po czym internista przyszedł poirytowany, bo mówiłam, że nie jestem w ciąży a wyniki krwi mówią coś innego... To nic, że od początku sie produkowałam co miałam robione, jakie leki brałam... Powtórzyłam mu to po raz kolejny, a on na to, że musi zadzwonić do ginekologa😣 No ale cieszyłam się, że ginekolog przyjdzie w końcu! Po 40 minitach internista wrócił mi przekazać, że ginekolog kazal mnie przyjąć na oddział, a on jak przyjdzie to mnie obejrzy... Więc pytam jak to "jak przyjdzie"?! A lekarz mówi, że mimo oddziału ginekologicznego nie maja ginekologa na dyżurze🤤 Ale jak to?! To kiedy będzie ten ginekolog? Na wizycie ok 9:00-10:00 usłyszałam 🤤 A przecież jeszcze nie było 6:00!
Mój mąż się wkurzył i powiedział, że wychodzimy i jedziemy do innego szpitala! Naturalnie kazali mi podpisać papier, że odmawiam przyjęcia na oddział i wychodze na własną odpowiedzialność... Na odchodne w końcu po prawie 3 godzinach ktoś mi zaproponował małą kroplówke z paracetamolu... Zleciała, wyciągnęli wenflon, podpisałam ten papier i ruszyliśmy dalej...

Wybraliśmy szpital, który jest na naszej liście jeśli kiedyś będziemy musieli wybierać szpital do porodu...
Tutaj odrazu z IP wysłali mnie na oddział ginekologiczny, a tam już odrazu mocz do oddania i czekanie na lekarza... Po chwili przyszła pani ginekolog, ktora zabrała nas do gabinetu na położniczym, przeprowadziła wywiad co, jak, kiedy, jakie leki itp po czym zrobiła USG i odrazu powiedziała, że obraz wskazuje na typowa hiperstymulacje... Jajniki powiększone, woda widoczna gołym okiem... Pani słysząc, że to moja 11 stymulacja bo wcześniej miałam 7 cykli stymulowanych z naturalnymi staraniami i 3 stymulowane do IUI złapała się za głowę ile już za mną...
Zapytała czy nie będzie nam przeszkadzało jak poczekamy pod gabinetem (pełno zdjęć noworodków, które się tam urodziły i obok wejście na porodówkę) czy pójdziemy na ginekologie... Poczekaliśmy pod gabinetem, a ona skonsultowała się z ordynatorem... No i zapadła decyzja, że zostaję na oddziale i do poniedziałku będę jak nowa...
Odrazu założono mi wenflon, pobrano kilka fiolek krwi do badań i zaprowadzono na salę... Tam zaraz dostałam kroplówkę a druga wisiała już obok i czekała na podłączenie jako następna... Po chwili przyniesiono śniadanie i kawę dla mnie oraz tabletki na dany dzień, rozdzielone o jakiej porze dnia które wziąć... Tego dnia otrzymałam w sumie 4 kroplówki, leki i zastrzyk z heparyny...

Dziś również dostałam trzy kroplówki, leki i heparyne... Dodatkowo piję dużo wody i drinków białkowych, które mąż mi przywiózł... Nie pytajcie z jaką częstotliwością biegam do toalety🙈
No ale najważniejsze, że się poprawiło! Jeszcze trochę boli ale potrafie już w miare normalnie chodzić no i sikać bez bólu... Boli jeszcze troche jak przyjdzie wzdęcie, mocniej dotknę brzucha lub przy śmiechu czy bardzo głębokim oddechu, ale wszystko jest już do przeżycia przy tym co się działo od piątku do soboty...

Jutro rano mam mieć USG i mają mnie wypuścić na termin w klinice... Dostanę list ze wszysfkim co sie dzialo, co mi podawali itp i w klinice zdecydują co z transferem...
A później mam nadzieję będę mogła wrócić do domu do psiny i męża ❤ bo psina chodzi i mnie szuka, a mąż mimo, że sporo czasu ze mną w szpitalu spędza (psiak w tym czasie odwiedza ciocie męża i może poszaleć z jej psiakiem) to jednak nie to samo...

24.11.2017

Telefon z kliniki

Dzwonili już o 8 rano...
Po ulewnieniu sie przez panią biolog, że rozmawia z właściwą osobą przekazała mi wieści jak się ma sytuacja...

A więc z moich 7 oocytów niestety tylko dwa były dobrej jakości, nadające się do zapłodnienia... W tym momencie już w wyobraźni słyszałam jak mówi, że niestety żaden z nich się nie zapłodnił... Na szczęście tak się nie stało, bo w dalszej części rozmowy pani bilog powiedziała, że oba zapłodniły się prawidłowo!
Transfer odbędzie się w poniedziałek...
Pani przekazała gdzie dokładnie mamy się stawić, o której godzinie i dodała, żeby nie korzystać wcześniej z toalety, gdyż pęcherz ma być pełny, oraz żeby nie aplikować przed transferem progesteronu a zabrać ze sobą i uczynić to dopiero po transferze...

Teraz byle nasze Kurczaczki ładnie się rozwijały i rodzice mogli je w poniedziałek zabrać do domku jako piękne Morulki ❤

23.11.2017

Pierwszy Pick up

No i dotrwałam momentu tak długo wyczekiwanej punkcji...
We wtorek rano wzięłam ostatni Orgalutran a o 21 Ovitrelle i czekałam na ten wielki czwartek...

O 7:30 stawiliśmy się w klinice zgodnie z terminem... tam dostaliśmy nasz pokoik i pozostało nam czekać...
Pierwsza była pani biolog, która zapewniła się, że robimy transfer dwóch zarodków i że taką ilość ma zostawić do dłuższej hodowli a resztę jeśli będą to może w odpowiedniej chwili zamrozić... Poprosiła również o aktualny numer telefonu, pod który może jutro dzwonić z informacją ile komórek się zapłodniło...

Druga odwiedziła nas pielęgniarka z pytaniami o której godzinie podałam Ovitrelle, czy mam już plan odnośnie dalszych leków, czy potrzebuje L4 itp...
Po ok 15 minutach wróciła z L4, receptą i wytycznymi co do leków i postępowania po punkcji...

Kolejna była asystentka anastezjologa, której rola skończyła się w sumie na założeniu wenflonu... i nie ma co oszukiwać jakas super delikatna to ona nie była...



Później przyszedł anastezjolog z kilkoma pytaniami no i poinformował nas, że za ok 20 minut zaczniemy...

Po ok 25 minutach przyszła lekarka, która wykonywała punkcje... Przywitała się, przedstawiła, zapytała czy mamy jeszcze jakieś pytania po czym stwierdziła, że możemy zaczynać... rozebrałam spodnie i bielizne i przeszłam na fotel ginekologiczny... tam anastezjolodzy popodpinali mnie do wszystkich maszyn monitorujących, panie rozłożyły fotel na płasko i jak już leżałam wygodnie w odpowiedniej pozycji anastezjolog podszedł ze strzykawką i powiedział, że zaczynamy...
Najpierw powiedział, że zaczyna wstrzykiwać i może zacząć piec w ręce - nic takiego nie nastąpiło, później powiedział że mogę czuć dziwny smak w ustach i miec dziwne uczucie na twarzy...
Zdążyłam powiedzieć, że mam tylko dziwny smak jak zaczęła mnie mrowić cała twarz ale tego już nie zdążyłam zakomunikować bo odpłynęłam...

Obudziłam się już w naszym pokoiku na łóżku i od pierwszego załapania jakuejkolwiek świadomości majaczylam o....... majtkach😂 tak dobrze czytacie - o majtkach! Dwa razy męża pytałam jakim czy dobrze czuje, że mam ubrane majtki i jak to możliwe jak przecież się jeszcze nie ubierałam😂 Mąż cierpliwie tłumaczył trzy razy, że mam majtki i założyła mi je pani doktor nim mnie przywieźli...
Jak już całkiem doszłam do siebie to cała sytuacje pamiętałam jak przez mgłę i aż pytałam męża czy mówiłam coś o majtkach😂 i zastanawiając się co mi odbiło pękaliśmy ze śmiechu choc mnie akurat od tego jeszcze bardziej bolały jajniki...

Ból brzucha na początku byl do zniesienia jak na @... później zaczął się nasilać jak na niesamowicie wredną @ więc dostałam leki przeciwbólowe... w międzyczasie przyszła pani doktor zobaczyć czy się wybudziłam i zapytać jak się czuję po czym poinformowała nas, że pobrano 7 oocytów... byłam w szoku bo ma ostatnim monitoringu rokowania miały 4 pęcherzyki... Później mąż został poproszony o przejście do innego pokoju żeby spełnić powinność...
Kiedy wrócił ja już powoli do siebie dochodziłam więc po tym jak mąż wypił kawę opuściliśmy klinike i zaliczając po drodze jeszcze aptekę ruszyliśmy do samochodu i do domu...

Po drodze wstąpiliśmy do mojego lekarza rodzinnego bo nie bardzo chciałam oddawać w pracy zwolnienie z kliniki, no a poza tym z kliniki miałam tylko do jutra...
Rodzinnego mam akurat super i wyrozumiałego, więc wypisal zwolnienie do wtorku, a we wtorek kazał się meldować telefonicznie żeby mi je przedłużył to będę mogła podjechać żeby tylko je odebrać bez wizyty i niepotrzebnego czekania...

No i od dziś zaczynam Utrogest 100mg w dawce 2x2 a w dzień transferu będzie decyzja czy zostaje tylko to czy leki się zmienią...

21.11.2017

Podglądanko part.3

Dziś za mna trzeci monitoring... trochę nasiedziałam się w poczekalni bo klinika dziś była pełna...

Endometrium nadal suoer no ale zgodnie stwierdziliśmy z lekarzem, że to nigdy nie było moim problemem...
Na prawym jajniku 7 pęcherzyków na lewym 4 sztuki...
Cztery są większe 19-21mm a pozniej różnie - są takie po 15mm są po 13mm są i dwa po 8-9mm...

Dzis jeszcze Gonal F 250j, jutro rano Orgalutran, a wieczorem koło 21:00 Ovitrelle i w czwartek punkcja...

Wyniki krwi były dziś w jak najlepszym porządku, progesteron niski ufffffff...

Kiedy siedziałam dziś w poczekalni siedziała para zadowolona, uśmiechnięta... kiedy wrócili do poczekalni po wizycie u lekarza stało się jasne, że to była ich wizyta pęcherzykowa po pozytywnej becie... dokładnie pamiętam jak ja siedziałam z takim samym zdjęciem usg po czym pani pielęgniarka przyniosła mi zestaw do pobrania i przywiezienia próbki moczu na kolejną wizytę - dokładnie na identyczną paczuszkę czekała w poczekalni ta para nim mogła opuścić klinike...

Z nadzieją wypatruję dnia, kiedy znów ja będę siedziała z takim zdjęciem czekając na tą paczuszkę...

A póki co odpoczywam przed czwartkowym wielkim wydarzeniem - moim kolejnym krokiem w stronę macierzyństwa! (Na szczęście mam 3 dni wolne w pracy)

17.11.2017

Podglądanko part.2

Dziś kolejny monitoring za nami...
Dodatkowy Gonal jakoś rozruszał jajniki i wygląda to nieco lepiej jak ostatnim razem...
Na lewym jajniku zamiast 2 pecherzykow mamy 4... dwa 12-14mm i dwa mniejsze kolo 8mm... Na prawym za to z 5-6 sztuk zamiast dwóch i drobnicy... jeden 16mm jeden 14mm no i jakieś 3-4 po 7-10mm...
Endometrium piękne trójlinijne z czego profesor bardzo zadowolony...
Krew pobrana ale z racji piątku już się nie oddzwonię w sprawie wyników więc będę wiedziała w poniedziałek jak sie sprawa ma...

Zastrzyki nadal w konfiguracji Orgalutran, Pergoveris i Gonal f w dawkach tych samych jakie były... W poniedziałek kolejne podglądanie, badania krwi i decyzja kiedy punkcja... na dzień dzisiejszy lekarz stawia na czwartek...

Są również obawy, że największy pęcherzyk może pęknąć mimo antagonisty bo wyraźnie wybiega przed szereg pozostałych no a wtedy nici ze świeżego transferu...

Pozostaje mieć nadzieję, że jednak wszystko będzie dobrze i progesteron odpowiedni żeby transfer się odbył...

15.11.2017

Pierwszy podgląd

Dziś miałam pierwszy podgląd...
Oczywiście na monitoring jechałam prosto po pracy, ale na szczęście droga szła całkiem dobrze więc dotarłam chwile przed czasem...
W poczekalni spędziłam może z 10 minut nim lekarz po mnie przyszedł także poszło sprawnie...
Cała zestresowana szłam do gabinetu z myślą co zobaczę na usg...
Na poerwszy rzut endometrium... tutaj pięknie lekarz odrazu wyrazil zachwyty a po zmierzeniu okazało się że ma 11,2mm
No i zaczęło się przeszukiwanie jajników- na prawym dwa większe pęcherzyki i kilka malutkich jeszcze, a na lewym jedynie dwa większe było widać... także mamy 4 konkretniejsze (ok. 10,5-12mm) i kilka drobniejszych...

Lekarz chcąc podkręcić pracę jajników dołożył mi dziś do zestawu Gonal f 100 jednostek, więc od dziś  czekają mnie po 3 zastrzyki dziennie...

Rano antagonista - Orgalutran

A wieczorny zestaw
Pergoveris 150/75 j.m
Gonal f 100 j.m



W piątek kolejny podgląd żeby sprawdzić jak się sprawy mają po dołożeniu Gonalu...

Punkcja na dzień dzisiejszy szacowana na koniec przyszłego tygodnia...


12.11.2017

No to ruszamy! - ICSI Nr.1

W środę obudziłam się z mega bólem brzucha i nadzieją, że to @... Podekscytowana pobiegłam do łazienki zobaczyć jak się ma sytuacja no ale ledwo plamienie na papierze :/
Małpica rozkręciła się dopiero popołudniu - jak już klinima była zamknięta bo w środy urzędują tylko do 12:30! Oznaczało to, że w podróż do kliniki trzeba będzie wybrać się dnia następnego... no i znowu wszystko nie tak bo środę akurat miałam wolną więc na spokojnie mogłam jechać bez stresu a przy okazji pobuszować po sklepach, a tutaj trzeba będzie jechać w czwartek w stresie bo na 14 do pracy...

W czwartek rano w mój 2dc ruszyłam do kliniki... Oczywiście jak na początku droga szła dobrze to żeby nie było za łatwo okazało się że w ciągu ostatniego tygodnia powstał nowy odcinek z robotami drogowymi i droga zaczęła się strasznie ciągnąć co doprowadzało mnie do szału z racji presji czasu...
W klinice oczywiście też nie mogło obyć się bez przygód... Najpierw moje żyły się pochowały i skończyłam z pokłutymi obiema rękami nim udało się pobrać krew, a później jak już mi pani tłumaczyła co i jak z lekami okazało się że jakos nie tak mam receptę wystawioną i musiałam czekać, aż przygotują nową (na cale szczęście trwało to może 5 minut) po czy otrzymałam dodatkowo plan podawania zastrzyków, termin na monitoring oraz zestaw igieł i strzykawek bo dostalam recepty na zastrzyki do samodzielnego mieszania...
Oczywiście żeby przeciwności losu nie skończyły się na tak wczesnym etapie to w aptece przy klinice, w której zawsze zaopatrywałam się w potrzebne leki od ręki okazało się że mają jedynie jedno opakowanie i druvie musieliby zamówić na godzinę 13! Super! Zwłaszcza, że o 14 mialam być w pracy... Zabrałam receptę i pojechałam pytać w moim mieście czy mogą mi te leki zamówić... Na szczęście nie było problemu i następnego dnia z rana mogłam leki odebrać (mogłabym ok 15 ale byłam już w pracy)...

Zlecony mam Pergoveris 150IU/75IU do samodzielnego mieszania od piątku (3dc) a we wtorek mam włączyć Orgalutran i również we wtorek pierwszy monitoring...



Mieszanie zastrzyków nie jest jakoś bardzo uciążliwe, ale wiadomo że jednak Pen to Pen i mega wygoda - wkręcasz igłe i można robić zastrzyk... A teraz jednak trzrba naciągnąć płyn, wpuścić do proszku, wymieszać, naciągnąć znów do strzykawki (co czasem nie jest takie łatwe) po czym zmienić igłe (i tutaj kolejna różnica bo te przy Penie są cieniutkie i króciutkie a te co prawda są cienkie choć nie tak no i jednak są dużo dłuższe przez co ciężko wyczuć jak daleko wbić), wypuścić powietrze no i dopiero zastrzyk gotowy do zrobienia...
No i stwierdzam, że dużo więcej go pojemnościowo wychodzi no i troche boli bo jednak ciężej zrobić no i jeśli igła wejdzie za głęboko to niestety tez da się odczuć...
No ale dam rade bo kto jak nie ja!
Dwa zastrzyki już za mną, a przede mną jeszcze dwa dni pojedynczych zastrzyków i we wtorek pierwszy dzień z dwoma zastrzykami bo rano muszę zrobic Orgalutran a wieczorem znów Pergoveris...

No i czekam już niecierpliwie na wtorek i na podglądanko czy moje jajniki odpowiednio ciężko pracują i czy produkują się jakieś pęcherzyki...

3.11.2017

Wszystko dopięte na ostatni guzik!

Od 1.11 jesteśmy ubezpieczeni w nowej kasie chorych i w końcu wczoraj mogłam odebrać z kliniki mój plan leczenia dla ubezpieczyciela...

Ale po kolei...
Wczoraj rano ruszyłam do kliniki z wszystkimi dokumentami które otrzymałam od kliniki (dokumenty dla anastezjologa, umowa dotycząca kosztów narkozy, umowa na ivf, umowa na mrożenie i przechowywanie zarodków, oraz dokumenty odnośnie tego ile zarodków bedziemy transferować)... Po godzinnej jeździe samochodem byłam na miejscu, oddałam przywiezione, wypełnione dokumenty, oddałam do odczytania nowe karty ubezpieczeniowe, po czym poproszona udałam się do poczekalni na czas przygotowania planu leczenia, w którym są oszacowane koszta podejścia do procedury ICSI dla mojego ubezpieczyciela...
Po około 10 minutach wszystko było gotowe i mogłam ruszyć dalej...
Po wyjściu z kliniki spojrzałam na te dokumenty i kwota tam widnejąca zaparła mi dech w piersiach... łączony koszt jednej procedury ze świeżym transferem 5527,22€... Oczywiście do tego osobno dochodzą jeszcze koszta narkozy podczas punkcji, za zamrożenie zarodków (o ile będzie co mrozić), przechowywania zamrożonych zarodków, no i różnych dodatków jeśli będą potrzebne jak np. embryoglue czy nacinanie otoczki...
Oczywiście cykle z criotransferami tez są dodatkowymi kosztami (leki pod cykl sztuczny bądź stymulowany, odmrażanie zarodków i ich transfer, monitoringi, badania krwi) także dodatkowo również uzbiera się całkiem ładna kwota...

Następnie postanowiłam iść za ciosem i ruszyłam do kasy chorych, w ktorej jesteśmy ubezpieczeni żeby oddać dokumenty do wypisania i podbicia... Po dotarciu w ciągu kilku minut piechotą do ich siedziby, przywitał mnie miły, młody pracownik ubezpieczalni... Pan spojrzał na dokument, sprawdził w systemie nasze ubezpieczenie i powiedział, że wykona jeden telefon i zaraz ma miejscu wypełni mi dokumenty...
Po ok 10 minutach wszystko było gotowe... Dostałam 100% dofinansowanie na podejście do 3 procedur ICSI! To była radość! Od wszystkich rachunków z kliniki i recept (prócz tych rachunków i leków jakie opisywalam jako dodatkowe koszta) będą odejmować 50% jakie kasa chorych będzie pokrywać z góry zgodnie z ustawą a druga połowę ja będę musiała wyłożyć w aptece/zapłacić w klinice po czym rachunki z kliniki i rachunki z apteki spięte z kopiami recept dostarczyć muszę do mojej kasy chorych i wtedy całość sumy jaką zapłaciłam zwrócą mi przelewem na moje konto bankowe...

Oczywiście odrazu zaniosłam podpisane dokumenty do kliniki żeby mieć to już z głowy... Tym sposobem wszystko zostało dopięte na ostayni guzik...
Teraz tylko czekać kiedy pojawi się szanowna @ żeby w 1dc stawić się w klinice na oddanie krwi na badania hormonalne oraz odebrać recepty no i zaczynamy dalszą walkę o nasz wymarzony cud a zarazem pierwszą walke przy pomocy ICSI...

18.10.2017

Zmiana prawie dopięta

W ostatnim czasie nic się u nas ważnego nie działo... @ przychodziła o dziwo nawet co ok 30 dni... mam nadzieje ze teraz też tak ładnie dotrze! Urlopowaliśmy w PL i czekaliśmy na rozwój wydarzeń...
Dziś pierwsza super wieść - dostalismy z nowej kasy chorych list powitalny, że zostaliśmy przyjęci i tymczasowe karty póki nie dojdą właściwe (chociaż myślę, że do 1.11 odkąd rozpocznie się tam nasze ubezpieczenie właściwe już dojdą)...
Także oficjalnie moge spokojnie 2.11 (jaka szkoda że 1-go jest święto) jechać do kliniki odebrać plan leczenia i jechać z nimi do kasy chorych żeby podpisali i podbili (mam nadzieję, że zrobią to od ręki) a wtedy zostanie juz tylko czekać na @ żeby ruszyć z procedurą...

19.09.2017

Insulinooporność

Ostatnio przeglądając tematy postów zauważyłam, że przegapiłam historię mojej insulinooporności, a że mam chwile czasu a nic ekscytującego się u mnie nie dzieje postanowiłam ten błąd naprawić...

Zaczęło się u mnie ta historia od wizyty u mojego ginekologa-endokrynologa prowadzącego mnie poza Kliniką... Byłam u niego jak co pół roku zrobić wymaz do kontrolnej cytologii i zaczęliśmy rozmowe na temat mojego powrotu do Kliniki, stymulacji etc... no więc postanowiłam zgadnąć go na temat IO z racji tego ze mam niedoczynność tarczycy oraz PCOS a IO lubi chodzić z tym w parze... dodatkowo od dłuższego czasu miałam problemy żeby cokolwiek zrzucić z wagi mimo ruchu i trzymania się diety... Podzieliłam się z lekarzem tymi wszystkimi przemyśleniami i spostrzeżeniami, po czym stwierdził, że faktycznie w moim wypadku nie zaszkodzi sprawdzić i wystawił mi skierowanie do diabetologa...

Wizyty u diabetologa nie wspominam jakos super miło... poszłam do jedynej przychodni jaką znałam w pobliżu... Oczywiscie z rana i na czczo oraz wyspana... Pierwsze o co zostałam zapytana w recepcji to KARTA CIĄŻY - jak to nie mam przecież ginekolog mnie skierował no to po co jak nie przez to, że już u niego wyszło coś nie tak z cukrem...
Po wyjaśnieniu po co, jak i dlaczego spoczęłam w poczekalni na dłuższą chwilę, po czym zostałam wywołana na pobranie krwi... najpierw glukometrem z palca po czym pobrali krew z żyły do zbadania poziomu insuliny i ponownie glukozy... Później dostałam buteleczkę wielkosci tych z syropem na kaszel oraz wysoką szklankę, miałam przelać zawartość buteleczki oraz ją wypić,

po czym przejść ponownie do poczekalni, usiąść i czekać spokojnie na kolejne pobranie krwi za godzinę...
W poczekalni naturalnie prawdziwe tłumy i ludzi, że czasem miałam wątpliwości czy oni to w ogóle ogarniaja...
Po godzinie nikt mnie nie wywołał, czekałam i czekałam i czekałam, minęło 1,5h nadal nic... w końcu poszłam do recepcji zapytać o co chodzi bo minęły prawie dwie godziny a mnie nadal nikt nie wywołał... Panie zdziwione przeogromnie powiedziały, że zaraz mnie wezmą...
No i znów ta sama historia krew z palca i z żyły... No i znów poczekalnia bo jeszcze przecież wizyta u lekarza... tak dobrze się domyślacie - moja krzywa cukrowa i insulinowa ostatecznie była aż dwupunktowa!

Sama wizyta u lekarza a właściwie lekarki... kompletna porażka! Ogólnie zostałam potraktowana jak jakaś siksa szukająca sobie na siłę choroby... dowiedziałam się na wizycie, na którą czekałam godzinę w poczekalni, że jestem zupełnie zdrowa bo cukier z palca wyszedł dobry i nic mi nie dolega...
Lekarka zapytana ponadto kiedy będą wyniki glukozy i insuliny z żyły stwierdziła, że wyśle je do mojego ginekologa... uświadomiłam kochaną panią Doktor, że w najbliższym czasie się nie wybieram do niego gdyż nie widzę potrzeby, wtedy stwierdziła, że wyniki mogę odebrać za tydzień, a terminu u niej już robić nie muszę... no chyba że koniecznie chce to w sumie mogę... Zagotowałam się jak to usłyszałam i chyba nie muszę pisać, że z takim podejściem naturalnie nie chciałam...
Wyszłam stamtąd zła jak osa!

Po tygodniu pojechalam po moje wyniki i wtedy przeżyłam szok! Mój wynik insuliny na czczo był zaznaczony wykrzyknikiem a wskaźnik HOMA-ir brak słów


wtedy było już oczywiste, że muszę się kolejny raz wybrać do tej uroczej lekarki...
Kiedy do niej poszłam nagle inne podejście, tłumaczenia co, czemu, jak itp...
Powiedziała, że często w takiej sytuacji kiedy stara się kobieta o dziecko daje się Metformine ale nie chce podejmować takiej decyzji sama w związku z tym najpierw zadzwoni i zapyta mojego ginekologa o zdanie... na szczęście ten od razu jej powiedział, że ma mi dac Metformine...
Tym sposobem dostałam Metformin 500
z zaleceniem aby pierwszą tabletkę wziąć na nic i jak będzie ok to dnia kolejnego rano i wieczorem i jeśli będzie ok nadal to kolejny dzien juz 3x dziennie i taką dawkę utrzymac a jeśli wystąpiłyby jakieś skutki uboczne to przyzwyczaić organizm na dawce 2x1 i do 3x1 zwiększyć jak wszystko sie unirmuje przy 2x1...
Tak oto zaczęłam swoją przygodę z Insulinoopornością i Metforminą...


16.08.2017

Ostatnia IUI za nami i co dalej...?

Cały czas, za każdym razem kiedy pochodziłam do IUI zastanawiałam się co jeśli się nie powiedzie, co kiedy ostatnie podejście zawiedzie...
Ta myśl towarzyszyła mi cały ostatni cykl... i kiedy nadszedł ten dzień, dzień w którym usłyszałam, że niestety nie jestem w ciąży w mojej głowie kłębiło się tysiące myśli...
Wraz z wiadomością o negatywnym wyniku został ustalony termin wizyty u profesora na rozmowę co dalej ze mną... ostatni i jedyny wolny przed jego dłuższym urlopem... myślałam, że nue sam rady podjechać ze względu na pracę bo ten dzień miałam zawalony, ale na szczęście dzięki fantastycznej koleżance z pracy udało się dojechać...

Na samym początku rozmowy, nie owijając w bawełnę lekarz oznajmił, że myśli, że to już czas na IVF a mi ulżyło, że w końcu ruszymy naprawdę do przodu...
Przedyskutowaliśmy wszystkie aspekty od stymulacji po punkcje, hiperstymulacje, zapłodnienie kończąc na podaniu zarodków...
Lekarz sam dużo powiedział a i na moje pytania odpowiedział dokladnie, spędziłam u niego spokojnie z 40 minut...
Stanęło na tym, że podchodzimy konkretnie do ICSI i pozostajemy poczatkowo przy stymulacji Gonalem, a transferowac będziemy po dwa zarodki...

Na samą procedurę niestety muszę jeszcze trochę poczekać, gdyż przed jej rozpoczęciem zdecydowaliśmy się na zmianę kasy chorych...
Jakby ktoś zagwarantował nam, że uda się od ręki i na jednym podejściu się skończy to robiliśmy od razu jak tylko @ nadeszła nie zważając na koszta... ale że niewiadomo ile podejść przed nami wolimysię "zabezpieczyć" i przejść do ubezpieczalni, która pierwsze 3 prodecury pokryje w 100%
Oczywiście nie liczą się w tym kriotransfery, mrożenie/przechowywanie zarodków itp... jedynie pelna procedura... no ale to juz mimo wszystko spore odciążenie finansowe bo leki do stymulacji, punkcja, zapłodnienie itp odejdą nam z wydatków na najbbliższe trzy pełne procedury...

Z ICSI ruszamy w okolicach Listopada a tym czasem regenerujemy siły do dalszej walki...
No i podzukujemy najlepszej kasy chorych bo niewiele z nich placi 100% za IVF a nie chcemy się wiązać na następne 18 miesięcy z jakąś beznadziejną...

Dostałam już również Cyclo Progynove żebym zaczęła brać jak tylko będzie wiadomo i niedaleko terminu w którym możemy rozpoczynac tak żeby @ jak najszybciej przyszła...
No i do tego juz wszystkie dokumenty do domu do zapoznania się i podpisania...

Także jeszcze ok 2,5 miesiaca nim ruszymy pełną parą, a tymczasem odpoczywamy z lekka nutką naiwności i nadziei, ze

2.08.2017

Kolejna przegrana walka :( -1 lipiec 2017

Dziś beta po ostatniej planowanej IUI nie pozostawiła złudzeń... kolejny miesiąc, kolejne nadzieje, kolejna porażka:(

Zostałam zapytana, czy chcę umówić się z lekarzem na rozmowę co dalej, jakie plany... jasne że chciałam! Ale termin kompletnie mnie rozbił... usłyszałam czwartek godzina 9:00 i odrazu załamka... mam do klinimi ok 1,5h drogi tam na miejscu też muszę ok godziny liczyć pozniej znów długi powrót... a popołudniu praca:/ ledwo może na styk bez jedzenia bez odpoczynku bym do niej zdążyła jadąc na wizytę... ale w domu czeka heszcze na mnie mała istotka wymagająca spaceru, uwagi i miłości... moja psina, która jest dla mnie całym światem! I co mam ją zostawić na tak długo samą lub wrócić po kilku h nieobecności na kilku minutowy spacer i na kolejne godziny zostawić samą:(
Mówię, że ze względu na pracę ten termin mi nie bardzo pasuje... po czym słyszę, że to jedyny gdzie mogą mnie jeszcze wcisnąć w tym tygodniu a później Profesor idzie na urlop i kolejny termin będzie możliwy końcem sierpnia/początkiem września:/
Strasznie ciężko pogodzić mi prace, dom, klinike... przez tak długie dojazdy jest to dla mnie naprawdę ciężka sprawa...
Może to znak, może czas już się z losem pogodzić i zająć się życiem bez starań...

27.07.2017

No i mnie rozłożyło :/

W czwartek (2 dni po IUI) obudziłam się z lekkim bólem gardła... stwierdziłam troszke pobolewa nic strasznego ratowałam się Tantum Verde... Ale niestety w sobote pokasływałam a w niedziele obudziłam się już z chrypką...
W poniedziałek po pracy wybrałam się do lekarza rodzinnego bo już miałam bardzo zmieniony glos...
No i niestety zapalenie gardła, które juz było zawalone według lekarza do tego temp 37,1 mimo, że absolutnie nie czułam się na stan podgorączkowy... No i skończyłam na antybiotyku i zwolnieniu :/
I to akurat teraz kiecy powinnam być zdrowa i mieć nadzieję na cud...
Coraz czarniej widzę ten cykl :/

Trzecia i póki co ostatnia IUI - 18 lipca 2017

Dziś podeszliśmy do naszej trzeciej i póki co ostatniej inseminacji...

O godzinie 15:00 stawiliśmy się w klinice na umówiony termin oddania nasienia...
Kiedy mąż spełnił swą powinność wybraliśmy się na obiad... Pyszne amerykańskie burgery z grubo ciętymi frytkami posypanymi pietruszką i z pyszną domową lemoniadą, której smak do dziś za mną chodzi...

Ok. godziny 16:30 wróciliśmy do kliniki już na mój termin... Po chwilowym oczekiwaniu w poczekalni ku mojemu zdziwieniu wywołała mnie nowo zatrudniona lekarka (już się spotkałyśmy kiedy towarzyszyła profesorowi przy moim pierwszym monitoringu w tym cyklu) pod okiem pani doktor, którą znam z widzenia bo prowadziła kuzynkę męża...
Okazało się, że mój profesor ma zatrzęsienie pacjentek, a że moja IUI była spontaniczna to musiałabym chwilke jeszcze poczekać a to woadomo i dla mnie stresujące siedzieć i czekać i nasienie gotowe więc postanowiły mnie przejąć jeśli nie mam nic przeciwko...
Oczywiście, że nie miałam, ważne żeby było już po...
Inseminacje przeprowadzała nowa pani doktor, a druga kontrolowała czy wszystko dobrze robi... Byla bardzo ostrożna i delikatna... Miały dla mnie przygotowane 35mln plemników o 100% ruchowości...
Podczas wszystkiego rozmawiałyśmy sobie min. o tym czy dobrze trzymają mi się diamenciki na paznokciach u stóp hehe... atmosfera byla naprawdę luźna i nawet nie zauważyłabym ze to już gdyby lekarka nie mówila krok po kroku co robi...

Po wszystkim lekarka zapytała czy mam juz ustalony termin bety... Powiedzialam, że betować miałam początkowo 3.08, no ale że IUI przesunęła mi sie o dzień to chyba 2.08 w takim wypadku... powiedziała, że wpisuje mnie na 1.08 żebym nie musiała tyle czekać...

Po wyjściu z kliniki skoczyliśmy jeszcze po sukienke, którą sibie już wcześniej upatrzyłam i pojechaliśmy do domu...

Teraz pozostaje od czwartku brac estradiol i progesterony i czekac...

19.07.2017

Edit. zmiana planów...

Chwilę temu dzwonili z kliniki bo były już wyniki krwi i nie ma szans czekać do środy mam robić dziś już od razu zastrzyk Ovitrelle i jutro musi być IUI bo wszystko już dojrzałe i LH wskazuje na czas owulki...
Tak więc jutro popołudniu inseminacja (pierwszy raz popoludniu)... Miejmy nadzieję że pęcherzyki dadzą radę...

Trzeci monitoring -17 lipca 2017

Endo 12,7mm
Pęcherzyki szału nie robią podrosly do ok 16-18mm dwa na takie rozmiary zamierzone według lekarza jest jeszcze 3ci ale nie dał rady go zmierzyc bo był schowany za drugim... długo próbował i nie dało rady... poza tym tylko drobnica...

Oddałam krew do badań i dziś jeszcze jeden zastrzyk Gonalu jutro zastrzyk z Ovitrelle no i w środę inseminacja...

Drugi monitoring - 13 lipca 2017

Pęcherzyki urosły cały milimetr a we krwi ani żywej oznaki żeby owulka jakaś miała być w najbliższym czasie...
Jajniki obsypane drobnica i dziś najwiekszy pęcherzyk miał 13mm...
Mam brać zastrzyki nadal i w poniedziałek znów do kontroli :/
Jak widać moje jajniki przez tą zmniejszoną dawkę poszły sobie w ilość a nie wielkość...
Zobaczymy co w poniedziałek będzie... a liczyłam na iui w poniedziałek :/
Na wszelki wypadek dostałam już recepte na ovitrelle w razie jakby we krwi odkryli, że owulacja sie zbliża i wypadałoby pęknąć pęcherzyk w weekend... ale niestety to jeszcze nie pora więc czekamy do poniedziałku...

Pierwszy monitoring - 11 lipca 2017

Dziś pierwszy monitoring i chwila prawdy jak zadziałała mniejsza dawka zastrzyków...

A więc pęcherzyki sa 3 sztuki takich które można było pomierzyc...
Są dwa ok 12mm i jeden w okolicach 10mm...
Zastrzyki miałam brać tak bo badania krwi i usg pokazały że jak biore od razu dużą dawkę to zaczyna jakiś pęcherzyk rosnąć to organizm się tylko na nim skupia żeby szybko rósł i dojrzewał i inne nie mają szans jeśli równocześnie nie pokazały się z tym który wyszedł jako pierwszy...
Od dzis zwiększam dawkę spowrotem na 87,5j zeby podkręcić pęcherzyki...
W czwartek kolejny monitoring (u innej lekarki bo mojego lekarza w czwartek nie ma a mi nie pasowal piątek na monit)  a IUI najprawdopodobniej poniedziałek/wtorek...
Jestem ciekawa jaki będzie finał i ile te pęcherzyki urosną... tym bardziej że to moje ostatnie podejście...

7.07.2017

Przygotowanie do trzeciej IUI - 3 lipca 2017

Wczoraj zaczęłam plamić więc byłam pewna że dziś dotrze @ ale ku mojemu zdziwieniu doszła już wczoraj wieczorem...
Dziś byłam w klinice oddałam krew, dostalam recepte na zastrzyki i bardzo się zdziwiłam bo zalecili mi dawke 62,5j choć do tej pory miałam 87,5j a przy wcześniejszych stymulacjach minimum 75j bo kiedy przy pierwszej stymulacji zaczynałam pierwsze dni od 50j to nic nie drgnelo i musieli zwiekszyc na 75 żeby ruszyło... stąd moje zdziwienie kiedy usłyszałam, że lekarz w dokumentacji zostawił adnotacje, że tym razem 62,5j...
Oczywiście już czarno to widze no ale nic nie poradzę... za kilka dni monitoring to dowiem się czy ta dawka coś dała i skąd taka decyzja...

Kolejna beta, kolejna porażka :( - 29 czerwca 2017

Dziś kolejne badanie HCG... krew dodawałam z pesymistycznymi myślami, coraz mniej wierzę, że kiedyś jeszcze wynik będzie pozytywny :(
No i tym razem się nie myliłam... Kilka minut po godzinie 15 dzwoni telefon a w sluchawce słyszę, że niestety beta negatywna, proszę odstawić leki i kiedy przyjdzie @ przyjechać lub zrobić sobie przerwę jeśli chcę...
Tylko załamać ręce...

6.07.2017

Druga IUI - 14.06.2017

Dzis kolejna inseminacja...
O 8:45 stawiliśmy sie w klinice na oddanie nasienia... kiedy mąż spełnił swą powinność wybraliśmy się na śniadanie z racji tego, że mieliśmy 1,5h wolnego czasu...
Po powrocie do kliniki musieliśmy jeszcze chwilę poczekać nim lekarz nas wywoła...
Kiedy byłam juz na fotelu lekarz bardzo zachwalał nasienie męża, powiedział, że jest jeszcze lepszej jakości i ruchliwości jak podczas pierwszej IUI...
Ok godziny 11 zostało mi podane nasienie po czym mogliśmy jechać do domu (ale wstąpiliśmy jeszcze na zakupy na chrzest córki kuzyna męża)
Po inseminacji delikatnie poplamiłam.
Za dwa dni zaczynam ponownie mój zestaw:
Lutinus 100mg 3x1 waginalnie
Utrogest 100mg 3x1 łykać
Progynova 3x1 łykać

16.06.2017

Kolejny monitoring - 12 czerwca 2017

Kolejny monitoring za mną... i muszę przyznać że nie nastroił mnie pozytywnie :/
Endometrium ok bo 9,5mm więc jest ok jak na 12dc no ale mimo sporej dawki Gonalu niestety pęcherzyk tylko jeden i to do tego ok. 16-16,5mm także wielkością też szału nie robi :/
Dziś i jutro jeszcze Gonal no i jutro również Ovitrelle...
Jakoś mam złe przeczucia względem tego cyklu... ostatnio były dwa pęcherzyki i tylko ok 1-2mm mniejsze już w 10dc czyli dwa dni wczesniej i nic z tego nie wyszło, więc czemu miałoby się udać teraz z jednym marnym :/
No ale cóż nadzieję jakąś choćby najmniejszą i bez przekonania trzeba mieć...

13.06.2017

Nowy cykl, nowa szansa... - 1 czerwca

Wczoraj wieczorem przy wizycie w wc zauważyłam na papierze różowe plamienie pomyślałam no tak wiec do jutra sie @ rozkręci... a tu zonk bo co prawda w wc raz na papierze różowo, raz czerwono ale w dalszym ciągu jedynie na papierze, ale żadnej konkretnej @...
I oczywiście czerwony alarm w głowie, bo jutro piątek - klinika pracuje do 12:30 a ja sama do 13 :/ więc jeśli jutro się @ rozkręci to nie mam szans jechac żeby oddać krew... pojechałabym w takiej sytuacji w poniedziałek, ale niestety w poniedziałek u nas święto więc też zamknięte także kolejna szansa ruszenia do kliniki to dopiero wtorek... więc byłby to już 6dc w przypadku jakby się @ rozkręciła dziś lub 5dc jeśli jutro... trochę późno :/

Zadzwoniłam więc do kliniki zapytać co robić w takiej sytuacji... kazali przyjechać dzisiaj, powiedzieli, że zobaczymy jak to wyglada od strony hormonów...
Pobrali krew i okazalo się, że badania krwi wskazują już na nowy cykl, więc od soboty zaczynam brać znów Gonal-f 87,5j...
Całe szczęście że zadzwiniłam i pojechałam przynajmniej wszystko się rozwiązało :)

Pozostaje robić zastrzyki i mieć nadzieję na owocny cykl...

3.06.2017

Beta HCG - 29.05.2017

No i nadszedł dzień na który tak długo czekałam... Dzień oddania krwi na test ciążowy...
Dziś miałam poranny dyżur, na szczęście udalo mi się zamienić z koleżanką, ktora zostala za mnie do południa a ja dzięki temu mogłam o 10:00 skończyć pracę i jechać do kliniki dzięki czemu mialam szansę otrzymać wyniki w ten sam dzień... w innym wypadku musiałabym czekać na popołudniowe otwarcie kliniki po przerwie obiadowej i tym samym wyniki miałabym dopiero dnia następnego z racji godziny oddania krwi...
Tak więc kilka minut po 10 ruszyłam do kliniki prosto z pracy... Na miejsce dojechałam ok. godziny 11:00 (na całe szczęście nie było dużego ruchu na drodze)... Oddalam krew do badania no i cóż... trzeba czekac na wynik... będą popołudniu... pewnie między 15-16 jak to zazwyczaj...
Wróciłam do domu poszlam ns długi spacer z psem po czym zapadłam w sen taka byłam wykończona tym dniem... niestety sen był bardzo lekki przez co często przerywany... no ale jak tu twardo spac kiedy czeka się na tsk ważny telefon...
Godzina 17... nikt dalej nie zadzwonił :/ przecież pytałam wyniki miały być tego samego dnia... ale nikt nie dzwoni... a za pół godziny zamykają klinikę...
17:30 trlefon milczy... no nic w takim razie trzeba przeczekać do jutra... Ale co to 17:45 dzwoni telefon, wyświetla się numer z kliniki... po odebraniu i uwierzytelnieniu, że rozmawiaja z właściwą osobą słyszę "niestety wynik NEGATYWNY"
Niby się tego spodziewałam ale mimo to łzy napływają do oczu bo nadzieja zawsze była...
Dzwonię do męża... to jego urodziny a ja muszę mu przekazać taką wiadomość :( i nagle znów łzy napływają do oczu kiedy słyszę w słuchawce "kiedyś się uda! Najważniejsze że mam ciebie"

No nic pozostaje odstawic leki, czekać aż nadejdzie @ i w 1dc stawić się w klinice...
Mimo, że mi smutno musze ruszyć dalej i walczyć... w innym wypadku nigdy nie osiągnę celu...

18.05.2017

A w trakcie oczekiwania...

No i nadszedł ten czas... czas oczekiwania na dzień, w którym okaże się czy to już czy jeszcze trzeba będzie powalczyć o upragnione dwie kreski...
W między czasie staram się relaksować, zająć codziennymi czynnościami co nie jest łatwe bo moja apteka drugiego cyklu zwala mnie czasem z nóg...
Biore od niedzieli Lutinusa 100mg 3x1 waginalnie, Utrogest 100mg (Famenita to zamiennik Utrogestu) 3x1 oralnie oraz łykam Progynove 3x1... także obstawa progestetonu ogromna bo aż 600mg dobowo no i estradiol do kolekcji...
Ale jeśli lekarz zalecił to trzeba brać, może akurat to będzie receptą na sukces... 
Pozostaje brać leki i czekać cierpliwie na werdykt, co miało się stać, stało się już kilka dni temu i w tej chwili nic nie mozna już zmienić jedynie wspomagać i myśleć pozytywnie :)

15.05.2017

Pierwsza IUI - 12.05.2017

Dziś podeszliśmy do naszej pierwszej Inseminacji...
Mieliśmy termin na 8:30 na oddanie nasienia a po mielismy popatrzec na zegarek kiedy był mąż gotowy i po 1,5h id tego momentu mieliśmy wrócić do kliniki...
W czasie rej 1,5h przerwy poszlusmy na śniadanko i kawke...
Wróciliśmy do kliniki ok 10:15 a ok 10:45 siedzialam juz na fotelu z założonym cewnikiem... odczucia były jak podczas przygotowania do Sono-HSG... Profesor bardzo pochwalił nasienie męża jeśli o ilość i jakość chodzi... Podano mi swietnej jakosci i ruchliwosci 7,5mln plemniczkow tak szybko ze nawet nie zdazylam sie zorientować, że to już... Mam nadzieję, że ten jeden właściwy dotarł do celu...
Dziś i jutro mamy w domu jeszcze poprawiać... Bóle owulacyjne trzymaly mnie cały piątek i sobotę, były naprawdę konkretne te dwa dni... zaczęły się już w czwartek chwile przed zastrzykiem z Ovitrelle ale byly bardzo łagodne a od piątku rana już konkretne...

11.05.2017

Monitoring - 8 maj

Dziś byłam na monitoringu.
Endometrium ładne bo juz 7mm a to dopiero 9dc...
Pęcherzyki są dwa z prawiej strony -15,7mm oraz 13,7mm. Jest też coś na lewym ale to maleństwo...
Mam kontynuować Gonal do czwartku włącznie i w czwartek wieczorem wziąć zastrzyk z Ovitrelle na pęknięcie...
W piątek inseminacja... Mamy się zgłosić o 8:30 na oddanie nasienia a sama inseminacja ma być ok.10:00
Pobrali mi również krew na hormony żeby sprawdzić jak się sytuacja ma...
Na czas po IUI dostalam tez spory zestaw leków...
Pozostało nam teraz czekać na piątek...

Nowy cykl, nowe nadzieje, kolejna walka - 2 maja

No i nadszedl ten dzień! Tak długo wyczekiwany... Moja @ złośliwie przyszła w długi weekend ale na szczęście poczekała choć do niedzieli... Dziś po pracy byłam w klinice oddać krew do badań, oddałam wszystkie potrzebne dokumenty do IUI i dostałam recepty na zastrzyki oraz plan działania...
Od dziś zaczynam Gonal-f 87,5 jednostki a w poniedziałek monitoring i zobaczymy co tam słychać.

Miesiączko gdzie jestes?! - 28 kwietnia

Wróciliśmy z urlopu, jest już piąty dzień od odstawienia tabletek a @ nadal nie ma... coś tam podczas wizyty w wc się pojawia na papierze ale nic poza tym... Dzwoniłam do kliniki zapytać co w takiej sytuacji robić bo coś się zaczyna skoro w wc już coś się pojawia a tu długi weekend a w 1dc miałam się stawić na oddanie krwi... powiedzieli, że mam czekać na konkretną @ i przyjechać na pobranie krwi we wtorek...

Powrót do Kliniki Leczenia Niepłodności - 31 Marca

No i stalo się! Wróciliśmy do kliniki i wracamy do starań i marzeń o dziecku...
Dziś byliśmy na wizycie - pogawędce z naszym profesorem o tym jak on widzi nasze dalsze leczenie itp...
Stanęło na tym, że podchodzimy do inseminacji... Lekarz nie chce marnować czasu na takie podchody jak ostatnio stymulacja, naturalne starania itp...
Dostałam Cyclo Progynove żeby kolejny cykl (zaczęłam plamić dziś ) nie przeciągał się niepotrzebnie i żebyśmy mogli jak najszybciej rozpocząć działania...
Także teraz tabletki i urlop a po urlopie w kolejnym cyklu zaczynamy działać :)

20.02.2017

To już rok...

Dziś 20 luty - pamiętny dzień... Dokładnie na ten dzien rok temu miałam wyznaczoną datę porodu - 20.02.2016...
Gdyby ciąża rozwijała się prawidłowo, a maluch przyszedłby na świat w wyznaczonym terminie dziś moje dziecko miałoby pierwsze urodzinki ;(
Smutno mi dziś było i nawet pogoda jakaś taka sprzyjająca nastrojowi bo caly dzień było szaro, ponuro i deszczowo...
Dodatkowo dookoła ostatnio kolejne poronienia :( tak mi smutno kiedy spotyka to kogoś znajomego... wiem jak strasznie się wtedy te osoby czują, jaką mają w sobie pustke, poczucie niesprawiedliwości i wybrakowania...
Jedyna dobra wiadomość ostatnio to ciąża mojej ukochanej kuzynki, ktora jest dla mnie jak siostra - prawie bliźniaczka bo rocznikowo jest rok starsza a faktycznie dzielą nas niespełna dwa miesiące, z ktora spędzałam od dzuecka aż do czasów dorosłości prawie każde wakacje, ferie... Dzieliły nas wtedy dalekie kilometry a byłyśmy sobie bliskie jakbyśmy razem mieszkały... Nadal jesteśmy sobie bliskie z tą różnicą, że nie dzielą nas już tak odległe kilometry...
Cieszę się, że udało jej się tak szybko i bezproblemowo... że uniknęła tych wszystkich badań, klinik, stymulacji itp...
A może za jakiś czas dołączę do niej i nasze dzieci będą sobie tak bliskie jak zawsze my byłyśmy...
Bardzo chciałabym wrócić za jakiś czas do starań i chciałbym żeby w końcu udało mi się zajść w ciążę, którą szczęśliwie odnoszę...

19.01.2017

Tęsknię :(

To juz prawie 1,5 roku od poronienia, przeszło rok od przerwania starań... Wiele się w tym czasie zdarzyło, dużo emocji, rewolucji, przemyslen...
I nic pustka... Jestem zagubiona nie wiem co robić jakie decyzje będą najbardziej odpowiednie, najgorsze że dopóki ich nie podejmę nie będę wiedziała czy były słuszne czy mogłam podjąć inną...

Jedyne czego jestem.pewna to to, że tęsknię... tęsknię za moja ciążą, za staraniami, nadziejami na macierzyństwo, które jest dla mnie największym, najważniejszym marzeniem... tęsknię nawet za kliniką, za zastrzykami, wizytami, monitoringami, mimo że było to bardzo męczące , to jednak były to moje nadzieje, moje światełko w tunelu, że pewnego dnia będę mamą - najszczęśliwszej mamą  na świecie!

Ale niestety w chwili obecnej starania w dalszym ciągu  musza zostać na drugim planie :(
Zaraz 30-stka a ja nadal w zawieszeniu... A jak zaczęłam się starać i odkrywać coraz to nowsze przeszkody to miałam zaledwie 26 lat i byłam pełna nadziei...