28.11.2017

Transfer - odbędzie się czy też nie?

Nadszedł ten wielki dzień - dzień transferu! A ja w szpitalu... Co prawda lekarze wczoraj obiecali, że pojawią się wystarczająco szybko i będę mogła wyjść tak, żeby zdążyć na termin w klinice...
No ale pielegniarki były, śniadanie było, a lekarza jak nie było tak nie ma...
Po 9:00 spytałam już pielęgniarkę co i jak bo jeszcze chwile i nie zdążę na termin do kliniki...
Na szczęście po chwili przyszła lekarka i powiedziała, że mogą mnie już wypuścić i trzymają kciuki za transfer... Tak więc dopakowałam reszte swouch rzeczy, a w tym czasie akurat mąż przyjechał...

No i ruszyliśmy... Dostałam jeszcze list ze szpitala dla kliniki odnośnie tego co dostawałam, jakie rozpoznanie itp...

Po przyjeździe do kliniki zostaliśmy po chwili spędzonej w poczekalni zaprowadzeni do pokoju, takiego samego co przy punkcji...
Tam posiedzieliśmy chwilkę po czym przyszła pani pielęgniarka zapytać, czy mam jeszcze wszystkie leki ktore brałam do tej pory i poinformowałam ją o tym, że właśnie wyszłam ze szpitala... Wzięła list do zeskanowania w moje papiery, a w międzyczasie przyszła lekarka, omówiła ze mną historie szpitala, uspokoiła, że to w niczym nie przeszkadza, po czym zaprosiła mnie na fotel a męża jako widownie  :) 
Juz na fotelu lekarka w pierwszej kolejności wykonala dopochwowe USG, powierzyła jeszcze raz wszystko i pokazala jedna malutką plamkę wody jaka została po hiperce...
Następnie narzędziami ginekologicznymi otworzyła wejscie do macicy i założyła maleńki cewnik...
W tym czasie asystentka wykonała USG poprzez powłoki brzuszne, żeby sprawdzić czy wszystko jest na swoim miejscu... Po upewnieniu się, że wszystko gotowe przez okienko do laboratorium poinformowały panią biolog, że może przynieść zarodki...
Po szybkim upewnieniu się, że to zarodki właściwej pary, pani biolog przekazała zarodki lekarce, a ta powoli zaczęła je "wstrzykiwac"... Cały ten proces mogliśmy z mężem oglądać na USG cały czas wykonywanego przez asystentkę... Kiedy juz malychy, jako świecący na biało punkcik były już na miejscu, lekarka oddała rureczkę pani biolog aby upewniła się pod mikroskopem, czy napewno oba maluchy powędrowały do mamusi...
W międzyczasie lekarze bardzo pochwalili moje kurczaki mówiąc, że bardzo ładnie się rozwijały i są klasy A czyli najlepszej❤

Po wszystkim pani asystentka pojechała łóżkiem z mojego pokoju obok fotela, pomogła założyć bieliznę i przytulać się na łóżko...
Miałam jeszcze chwilę sobie poleżeć, wyciszyć się, a w międzyczasie lekarka przyniosła recepty, plan jak brać leki, zapisała mnie na bete, chwile porozmawiała i obiecała, że jeśli się uda to dostane do rodzinnego albumu zdjęcia kurczaków jeszcze jako embriony oraz usg z tego momentu jak wylądowały w macicy❤

Po wszystkim ruszyliśmy z mężem do apteki po wszystkie potrzebne leki i do samochodu, żeby w końcu ruszyć do domku i odpoczywać w piątkę💞 (ja w trójpaku, mężuś i nasza kochana psina)

Leki na najbliższy czas
Lutinus 100mg 3x1 dopochwowo
Utrogest 100mg 3x1 doustnie
Progynova 3x1 doustnie
Clexane 0,4 podskórnie

26.11.2017

Hiperstymulacja :(

Hiperstymulacja, Hiperka... tego najbardziej się bałam w całej procedurze... Po punkcji myslałam, że nie będzie źle... dużo białka, dużo wody, izotoniki i damy radę, bo przecież miałam mało pobranych oocytów, a hiperka dotyczy zwykle osób, które miały pobrane jednak spore ilości...
Jakże bardzo się myliłam...

W czwartek po punkcji czułam się co prawda beznadziejnie i wszystko mnie bolało no ale stwierdziłam, że to przecież normalne zaraz po punkcji... Piłam bardzo dużo wody, piłam koktajle białkowe, dużo odpoczywałam... wieczorem wzięłam No-Spe Max i Ibuprofen i nim szłam spać było już całkiem znośnie...
W piątek wyspałam się, poszłam z psem na spacer i ogólnie czułam się ok jeszcze lekko obolała ale już normalnie się poruszałam i nie sprawiało mi to większego bólu...

Zaczęło się późnym popołudniem... miałam w planach iść z paiakiem, a później ogarnąć cos do jedzenia... Już na spacerze z psem ciężko mi było i szłam coraz bardziej powyginana, a kiedy doszłam do domu byłam w stanie się jesynie położyć... Kiedy po godzinie bóle nie ustąpiły wzięłam No-Spe Max i Ibuprofen 600mg ale po kolejnej godzinie od czasu wzięcia tych tabletek nic się nie zmieniło, chyba że na gorzej :/
Postanowiłam wziąć jeszcze jedną No-Spe i odczekać... Niestety w międzyczasie bolały jajniki, macica, ogólnie caly brzuch, że ledwo byłam w stanie dojść do toalety nie mówiąc już o sikaniu :/

O 3:30 ruszyliśmy z mężem do szpitala bo mimo, że chciałam poczekać do rana to nie wytrzymałabym...
W pierwszej kolejności pojechaliśmy do najbliższego... tam po oddaniu moczu zaprowadzono mnie do sali na IP, zostalam podłączona do monitoru ciśnienia i pulsu i założyli mi wenflon i pobrali krew... Po prawie godzinie przyszedł lekarz - interniata mimo iż mówiłam w czym problem... Osłuchał mnie, zrobił USG i poinformował, że wątroba, jealita, nerki, woreczek żółciowy itp w porządku (serio?! Przecież mówiłam, że jestem po punkcji i bolą mnie strasznie jajniki i podbrzusze!) po czym stwierdził, że zawoła chirurga bo może to wyrostek😣 Oczywiście lekarz wykluczył wyrostek, po czym internista przyszedł poirytowany, bo mówiłam, że nie jestem w ciąży a wyniki krwi mówią coś innego... To nic, że od początku sie produkowałam co miałam robione, jakie leki brałam... Powtórzyłam mu to po raz kolejny, a on na to, że musi zadzwonić do ginekologa😣 No ale cieszyłam się, że ginekolog przyjdzie w końcu! Po 40 minitach internista wrócił mi przekazać, że ginekolog kazal mnie przyjąć na oddział, a on jak przyjdzie to mnie obejrzy... Więc pytam jak to "jak przyjdzie"?! A lekarz mówi, że mimo oddziału ginekologicznego nie maja ginekologa na dyżurze🤤 Ale jak to?! To kiedy będzie ten ginekolog? Na wizycie ok 9:00-10:00 usłyszałam 🤤 A przecież jeszcze nie było 6:00!
Mój mąż się wkurzył i powiedział, że wychodzimy i jedziemy do innego szpitala! Naturalnie kazali mi podpisać papier, że odmawiam przyjęcia na oddział i wychodze na własną odpowiedzialność... Na odchodne w końcu po prawie 3 godzinach ktoś mi zaproponował małą kroplówke z paracetamolu... Zleciała, wyciągnęli wenflon, podpisałam ten papier i ruszyliśmy dalej...

Wybraliśmy szpital, który jest na naszej liście jeśli kiedyś będziemy musieli wybierać szpital do porodu...
Tutaj odrazu z IP wysłali mnie na oddział ginekologiczny, a tam już odrazu mocz do oddania i czekanie na lekarza... Po chwili przyszła pani ginekolog, ktora zabrała nas do gabinetu na położniczym, przeprowadziła wywiad co, jak, kiedy, jakie leki itp po czym zrobiła USG i odrazu powiedziała, że obraz wskazuje na typowa hiperstymulacje... Jajniki powiększone, woda widoczna gołym okiem... Pani słysząc, że to moja 11 stymulacja bo wcześniej miałam 7 cykli stymulowanych z naturalnymi staraniami i 3 stymulowane do IUI złapała się za głowę ile już za mną...
Zapytała czy nie będzie nam przeszkadzało jak poczekamy pod gabinetem (pełno zdjęć noworodków, które się tam urodziły i obok wejście na porodówkę) czy pójdziemy na ginekologie... Poczekaliśmy pod gabinetem, a ona skonsultowała się z ordynatorem... No i zapadła decyzja, że zostaję na oddziale i do poniedziałku będę jak nowa...
Odrazu założono mi wenflon, pobrano kilka fiolek krwi do badań i zaprowadzono na salę... Tam zaraz dostałam kroplówkę a druga wisiała już obok i czekała na podłączenie jako następna... Po chwili przyniesiono śniadanie i kawę dla mnie oraz tabletki na dany dzień, rozdzielone o jakiej porze dnia które wziąć... Tego dnia otrzymałam w sumie 4 kroplówki, leki i zastrzyk z heparyny...

Dziś również dostałam trzy kroplówki, leki i heparyne... Dodatkowo piję dużo wody i drinków białkowych, które mąż mi przywiózł... Nie pytajcie z jaką częstotliwością biegam do toalety🙈
No ale najważniejsze, że się poprawiło! Jeszcze trochę boli ale potrafie już w miare normalnie chodzić no i sikać bez bólu... Boli jeszcze troche jak przyjdzie wzdęcie, mocniej dotknę brzucha lub przy śmiechu czy bardzo głębokim oddechu, ale wszystko jest już do przeżycia przy tym co się działo od piątku do soboty...

Jutro rano mam mieć USG i mają mnie wypuścić na termin w klinice... Dostanę list ze wszysfkim co sie dzialo, co mi podawali itp i w klinice zdecydują co z transferem...
A później mam nadzieję będę mogła wrócić do domu do psiny i męża ❤ bo psina chodzi i mnie szuka, a mąż mimo, że sporo czasu ze mną w szpitalu spędza (psiak w tym czasie odwiedza ciocie męża i może poszaleć z jej psiakiem) to jednak nie to samo...

24.11.2017

Telefon z kliniki

Dzwonili już o 8 rano...
Po ulewnieniu sie przez panią biolog, że rozmawia z właściwą osobą przekazała mi wieści jak się ma sytuacja...

A więc z moich 7 oocytów niestety tylko dwa były dobrej jakości, nadające się do zapłodnienia... W tym momencie już w wyobraźni słyszałam jak mówi, że niestety żaden z nich się nie zapłodnił... Na szczęście tak się nie stało, bo w dalszej części rozmowy pani bilog powiedziała, że oba zapłodniły się prawidłowo!
Transfer odbędzie się w poniedziałek...
Pani przekazała gdzie dokładnie mamy się stawić, o której godzinie i dodała, żeby nie korzystać wcześniej z toalety, gdyż pęcherz ma być pełny, oraz żeby nie aplikować przed transferem progesteronu a zabrać ze sobą i uczynić to dopiero po transferze...

Teraz byle nasze Kurczaczki ładnie się rozwijały i rodzice mogli je w poniedziałek zabrać do domku jako piękne Morulki ❤

23.11.2017

Pierwszy Pick up

No i dotrwałam momentu tak długo wyczekiwanej punkcji...
We wtorek rano wzięłam ostatni Orgalutran a o 21 Ovitrelle i czekałam na ten wielki czwartek...

O 7:30 stawiliśmy się w klinice zgodnie z terminem... tam dostaliśmy nasz pokoik i pozostało nam czekać...
Pierwsza była pani biolog, która zapewniła się, że robimy transfer dwóch zarodków i że taką ilość ma zostawić do dłuższej hodowli a resztę jeśli będą to może w odpowiedniej chwili zamrozić... Poprosiła również o aktualny numer telefonu, pod który może jutro dzwonić z informacją ile komórek się zapłodniło...

Druga odwiedziła nas pielęgniarka z pytaniami o której godzinie podałam Ovitrelle, czy mam już plan odnośnie dalszych leków, czy potrzebuje L4 itp...
Po ok 15 minutach wróciła z L4, receptą i wytycznymi co do leków i postępowania po punkcji...

Kolejna była asystentka anastezjologa, której rola skończyła się w sumie na założeniu wenflonu... i nie ma co oszukiwać jakas super delikatna to ona nie była...



Później przyszedł anastezjolog z kilkoma pytaniami no i poinformował nas, że za ok 20 minut zaczniemy...

Po ok 25 minutach przyszła lekarka, która wykonywała punkcje... Przywitała się, przedstawiła, zapytała czy mamy jeszcze jakieś pytania po czym stwierdziła, że możemy zaczynać... rozebrałam spodnie i bielizne i przeszłam na fotel ginekologiczny... tam anastezjolodzy popodpinali mnie do wszystkich maszyn monitorujących, panie rozłożyły fotel na płasko i jak już leżałam wygodnie w odpowiedniej pozycji anastezjolog podszedł ze strzykawką i powiedział, że zaczynamy...
Najpierw powiedział, że zaczyna wstrzykiwać i może zacząć piec w ręce - nic takiego nie nastąpiło, później powiedział że mogę czuć dziwny smak w ustach i miec dziwne uczucie na twarzy...
Zdążyłam powiedzieć, że mam tylko dziwny smak jak zaczęła mnie mrowić cała twarz ale tego już nie zdążyłam zakomunikować bo odpłynęłam...

Obudziłam się już w naszym pokoiku na łóżku i od pierwszego załapania jakuejkolwiek świadomości majaczylam o....... majtkach😂 tak dobrze czytacie - o majtkach! Dwa razy męża pytałam jakim czy dobrze czuje, że mam ubrane majtki i jak to możliwe jak przecież się jeszcze nie ubierałam😂 Mąż cierpliwie tłumaczył trzy razy, że mam majtki i założyła mi je pani doktor nim mnie przywieźli...
Jak już całkiem doszłam do siebie to cała sytuacje pamiętałam jak przez mgłę i aż pytałam męża czy mówiłam coś o majtkach😂 i zastanawiając się co mi odbiło pękaliśmy ze śmiechu choc mnie akurat od tego jeszcze bardziej bolały jajniki...

Ból brzucha na początku byl do zniesienia jak na @... później zaczął się nasilać jak na niesamowicie wredną @ więc dostałam leki przeciwbólowe... w międzyczasie przyszła pani doktor zobaczyć czy się wybudziłam i zapytać jak się czuję po czym poinformowała nas, że pobrano 7 oocytów... byłam w szoku bo ma ostatnim monitoringu rokowania miały 4 pęcherzyki... Później mąż został poproszony o przejście do innego pokoju żeby spełnić powinność...
Kiedy wrócił ja już powoli do siebie dochodziłam więc po tym jak mąż wypił kawę opuściliśmy klinike i zaliczając po drodze jeszcze aptekę ruszyliśmy do samochodu i do domu...

Po drodze wstąpiliśmy do mojego lekarza rodzinnego bo nie bardzo chciałam oddawać w pracy zwolnienie z kliniki, no a poza tym z kliniki miałam tylko do jutra...
Rodzinnego mam akurat super i wyrozumiałego, więc wypisal zwolnienie do wtorku, a we wtorek kazał się meldować telefonicznie żeby mi je przedłużył to będę mogła podjechać żeby tylko je odebrać bez wizyty i niepotrzebnego czekania...

No i od dziś zaczynam Utrogest 100mg w dawce 2x2 a w dzień transferu będzie decyzja czy zostaje tylko to czy leki się zmienią...

21.11.2017

Podglądanko part.3

Dziś za mna trzeci monitoring... trochę nasiedziałam się w poczekalni bo klinika dziś była pełna...

Endometrium nadal suoer no ale zgodnie stwierdziliśmy z lekarzem, że to nigdy nie było moim problemem...
Na prawym jajniku 7 pęcherzyków na lewym 4 sztuki...
Cztery są większe 19-21mm a pozniej różnie - są takie po 15mm są po 13mm są i dwa po 8-9mm...

Dzis jeszcze Gonal F 250j, jutro rano Orgalutran, a wieczorem koło 21:00 Ovitrelle i w czwartek punkcja...

Wyniki krwi były dziś w jak najlepszym porządku, progesteron niski ufffffff...

Kiedy siedziałam dziś w poczekalni siedziała para zadowolona, uśmiechnięta... kiedy wrócili do poczekalni po wizycie u lekarza stało się jasne, że to była ich wizyta pęcherzykowa po pozytywnej becie... dokładnie pamiętam jak ja siedziałam z takim samym zdjęciem usg po czym pani pielęgniarka przyniosła mi zestaw do pobrania i przywiezienia próbki moczu na kolejną wizytę - dokładnie na identyczną paczuszkę czekała w poczekalni ta para nim mogła opuścić klinike...

Z nadzieją wypatruję dnia, kiedy znów ja będę siedziała z takim zdjęciem czekając na tą paczuszkę...

A póki co odpoczywam przed czwartkowym wielkim wydarzeniem - moim kolejnym krokiem w stronę macierzyństwa! (Na szczęście mam 3 dni wolne w pracy)

17.11.2017

Podglądanko part.2

Dziś kolejny monitoring za nami...
Dodatkowy Gonal jakoś rozruszał jajniki i wygląda to nieco lepiej jak ostatnim razem...
Na lewym jajniku zamiast 2 pecherzykow mamy 4... dwa 12-14mm i dwa mniejsze kolo 8mm... Na prawym za to z 5-6 sztuk zamiast dwóch i drobnicy... jeden 16mm jeden 14mm no i jakieś 3-4 po 7-10mm...
Endometrium piękne trójlinijne z czego profesor bardzo zadowolony...
Krew pobrana ale z racji piątku już się nie oddzwonię w sprawie wyników więc będę wiedziała w poniedziałek jak sie sprawa ma...

Zastrzyki nadal w konfiguracji Orgalutran, Pergoveris i Gonal f w dawkach tych samych jakie były... W poniedziałek kolejne podglądanie, badania krwi i decyzja kiedy punkcja... na dzień dzisiejszy lekarz stawia na czwartek...

Są również obawy, że największy pęcherzyk może pęknąć mimo antagonisty bo wyraźnie wybiega przed szereg pozostałych no a wtedy nici ze świeżego transferu...

Pozostaje mieć nadzieję, że jednak wszystko będzie dobrze i progesteron odpowiedni żeby transfer się odbył...

15.11.2017

Pierwszy podgląd

Dziś miałam pierwszy podgląd...
Oczywiście na monitoring jechałam prosto po pracy, ale na szczęście droga szła całkiem dobrze więc dotarłam chwile przed czasem...
W poczekalni spędziłam może z 10 minut nim lekarz po mnie przyszedł także poszło sprawnie...
Cała zestresowana szłam do gabinetu z myślą co zobaczę na usg...
Na poerwszy rzut endometrium... tutaj pięknie lekarz odrazu wyrazil zachwyty a po zmierzeniu okazało się że ma 11,2mm
No i zaczęło się przeszukiwanie jajników- na prawym dwa większe pęcherzyki i kilka malutkich jeszcze, a na lewym jedynie dwa większe było widać... także mamy 4 konkretniejsze (ok. 10,5-12mm) i kilka drobniejszych...

Lekarz chcąc podkręcić pracę jajników dołożył mi dziś do zestawu Gonal f 100 jednostek, więc od dziś  czekają mnie po 3 zastrzyki dziennie...

Rano antagonista - Orgalutran

A wieczorny zestaw
Pergoveris 150/75 j.m
Gonal f 100 j.m



W piątek kolejny podgląd żeby sprawdzić jak się sprawy mają po dołożeniu Gonalu...

Punkcja na dzień dzisiejszy szacowana na koniec przyszłego tygodnia...


12.11.2017

No to ruszamy! - ICSI Nr.1

W środę obudziłam się z mega bólem brzucha i nadzieją, że to @... Podekscytowana pobiegłam do łazienki zobaczyć jak się ma sytuacja no ale ledwo plamienie na papierze :/
Małpica rozkręciła się dopiero popołudniu - jak już klinima była zamknięta bo w środy urzędują tylko do 12:30! Oznaczało to, że w podróż do kliniki trzeba będzie wybrać się dnia następnego... no i znowu wszystko nie tak bo środę akurat miałam wolną więc na spokojnie mogłam jechać bez stresu a przy okazji pobuszować po sklepach, a tutaj trzeba będzie jechać w czwartek w stresie bo na 14 do pracy...

W czwartek rano w mój 2dc ruszyłam do kliniki... Oczywiście jak na początku droga szła dobrze to żeby nie było za łatwo okazało się że w ciągu ostatniego tygodnia powstał nowy odcinek z robotami drogowymi i droga zaczęła się strasznie ciągnąć co doprowadzało mnie do szału z racji presji czasu...
W klinice oczywiście też nie mogło obyć się bez przygód... Najpierw moje żyły się pochowały i skończyłam z pokłutymi obiema rękami nim udało się pobrać krew, a później jak już mi pani tłumaczyła co i jak z lekami okazało się że jakos nie tak mam receptę wystawioną i musiałam czekać, aż przygotują nową (na cale szczęście trwało to może 5 minut) po czy otrzymałam dodatkowo plan podawania zastrzyków, termin na monitoring oraz zestaw igieł i strzykawek bo dostalam recepty na zastrzyki do samodzielnego mieszania...
Oczywiście żeby przeciwności losu nie skończyły się na tak wczesnym etapie to w aptece przy klinice, w której zawsze zaopatrywałam się w potrzebne leki od ręki okazało się że mają jedynie jedno opakowanie i druvie musieliby zamówić na godzinę 13! Super! Zwłaszcza, że o 14 mialam być w pracy... Zabrałam receptę i pojechałam pytać w moim mieście czy mogą mi te leki zamówić... Na szczęście nie było problemu i następnego dnia z rana mogłam leki odebrać (mogłabym ok 15 ale byłam już w pracy)...

Zlecony mam Pergoveris 150IU/75IU do samodzielnego mieszania od piątku (3dc) a we wtorek mam włączyć Orgalutran i również we wtorek pierwszy monitoring...



Mieszanie zastrzyków nie jest jakoś bardzo uciążliwe, ale wiadomo że jednak Pen to Pen i mega wygoda - wkręcasz igłe i można robić zastrzyk... A teraz jednak trzrba naciągnąć płyn, wpuścić do proszku, wymieszać, naciągnąć znów do strzykawki (co czasem nie jest takie łatwe) po czym zmienić igłe (i tutaj kolejna różnica bo te przy Penie są cieniutkie i króciutkie a te co prawda są cienkie choć nie tak no i jednak są dużo dłuższe przez co ciężko wyczuć jak daleko wbić), wypuścić powietrze no i dopiero zastrzyk gotowy do zrobienia...
No i stwierdzam, że dużo więcej go pojemnościowo wychodzi no i troche boli bo jednak ciężej zrobić no i jeśli igła wejdzie za głęboko to niestety tez da się odczuć...
No ale dam rade bo kto jak nie ja!
Dwa zastrzyki już za mną, a przede mną jeszcze dwa dni pojedynczych zastrzyków i we wtorek pierwszy dzień z dwoma zastrzykami bo rano muszę zrobic Orgalutran a wieczorem znów Pergoveris...

No i czekam już niecierpliwie na wtorek i na podglądanko czy moje jajniki odpowiednio ciężko pracują i czy produkują się jakieś pęcherzyki...

3.11.2017

Wszystko dopięte na ostatni guzik!

Od 1.11 jesteśmy ubezpieczeni w nowej kasie chorych i w końcu wczoraj mogłam odebrać z kliniki mój plan leczenia dla ubezpieczyciela...

Ale po kolei...
Wczoraj rano ruszyłam do kliniki z wszystkimi dokumentami które otrzymałam od kliniki (dokumenty dla anastezjologa, umowa dotycząca kosztów narkozy, umowa na ivf, umowa na mrożenie i przechowywanie zarodków, oraz dokumenty odnośnie tego ile zarodków bedziemy transferować)... Po godzinnej jeździe samochodem byłam na miejscu, oddałam przywiezione, wypełnione dokumenty, oddałam do odczytania nowe karty ubezpieczeniowe, po czym poproszona udałam się do poczekalni na czas przygotowania planu leczenia, w którym są oszacowane koszta podejścia do procedury ICSI dla mojego ubezpieczyciela...
Po około 10 minutach wszystko było gotowe i mogłam ruszyć dalej...
Po wyjściu z kliniki spojrzałam na te dokumenty i kwota tam widnejąca zaparła mi dech w piersiach... łączony koszt jednej procedury ze świeżym transferem 5527,22€... Oczywiście do tego osobno dochodzą jeszcze koszta narkozy podczas punkcji, za zamrożenie zarodków (o ile będzie co mrozić), przechowywania zamrożonych zarodków, no i różnych dodatków jeśli będą potrzebne jak np. embryoglue czy nacinanie otoczki...
Oczywiście cykle z criotransferami tez są dodatkowymi kosztami (leki pod cykl sztuczny bądź stymulowany, odmrażanie zarodków i ich transfer, monitoringi, badania krwi) także dodatkowo również uzbiera się całkiem ładna kwota...

Następnie postanowiłam iść za ciosem i ruszyłam do kasy chorych, w ktorej jesteśmy ubezpieczeni żeby oddać dokumenty do wypisania i podbicia... Po dotarciu w ciągu kilku minut piechotą do ich siedziby, przywitał mnie miły, młody pracownik ubezpieczalni... Pan spojrzał na dokument, sprawdził w systemie nasze ubezpieczenie i powiedział, że wykona jeden telefon i zaraz ma miejscu wypełni mi dokumenty...
Po ok 10 minutach wszystko było gotowe... Dostałam 100% dofinansowanie na podejście do 3 procedur ICSI! To była radość! Od wszystkich rachunków z kliniki i recept (prócz tych rachunków i leków jakie opisywalam jako dodatkowe koszta) będą odejmować 50% jakie kasa chorych będzie pokrywać z góry zgodnie z ustawą a druga połowę ja będę musiała wyłożyć w aptece/zapłacić w klinice po czym rachunki z kliniki i rachunki z apteki spięte z kopiami recept dostarczyć muszę do mojej kasy chorych i wtedy całość sumy jaką zapłaciłam zwrócą mi przelewem na moje konto bankowe...

Oczywiście odrazu zaniosłam podpisane dokumenty do kliniki żeby mieć to już z głowy... Tym sposobem wszystko zostało dopięte na ostayni guzik...
Teraz tylko czekać kiedy pojawi się szanowna @ żeby w 1dc stawić się w klinice na oddanie krwi na badania hormonalne oraz odebrać recepty no i zaczynamy dalszą walkę o nasz wymarzony cud a zarazem pierwszą walke przy pomocy ICSI...