20.12.2018

4 miesiące!

We wtorek 18.12.2018 nasza córeczka skończyła 4 miesiące!
Nie wiem, kiedy ten czas zleciał...
Nasze dziecko zaczyna robić się coraz bardziej mobilne i kumate...
Opanowała już przewroty z pleców na brzuszek i powoli zaczyna się sporadycznie z brzuszka na plecy przywracać...
Uwielbia szaleć między swoimi zabawkami i je pożerać...
Do perfekcji opanowała też pierdzenie ustami😂

Ten dzień, to jednak podwójny powód do radości i świętowania...
A mianowicie... 18.12.2018 Mia skończyła 4 miesiące, a 18.12.2017 zobaczyliśmy ją i wtedy jeszcze jej bliźniaka na usg, jako maleńki pecherzyk z zarysem zarodeczka❤

27.11.2018

Rocznica!

Równo rok temu 27.11.2017r  o 9:50 zostałam wypisana ze szpitala po hiperce i jechaliśmy z mężem na 11:00 na transfer do kliniki...
Rok temu zabraliśmy nasze dwa czterodniowe maleństwa, z ktorych jedno śpi teraz smacznie w łóżeczku💕
Ten weekend był dla nas pełen wspomnień i rocznic...
Rok od punkcji, od wieści o komórkach i zarodkach, rok od hiperki i od transferu...

A teraz moja córeczka ma juz 3 miesiace i 9 dni!
Jest bardzo ruchluwym dzieckiem, wszystkuego ciekawa, powoli trzeba jej kupić kask, bo zaczyna ćwiczyć już kaskaderke mimo młodego wieku😂 zaczyna się przywracać z plecków na brzuszek, chociaż jeszcze jej nie zawsze wychodzi, ale ćwiczy dzielnie, zarzucając przez połowę dnia bioderkami na boki...
Jest też bardzo rozmowna i guga jak najęta...
Mamy ubaw i zajęcie z tą naszą małą Kurczadelką, bo marudna natura kobiety również się w niej czasem odzywa...

Czas leci tak strasznie szybko, że zanim się obejrzymy Mia skończy roczek, nie od powstania, a od narodzin, a my będziemy się zastanawiać kiefy to zleciało?!

13.11.2018

Lista wyprawkowa

Jako, że często będąc w ciąży, zastanawiamy się co będzie nam potrzebne, co kupić, co jest zbędne, co niepraktyczne itd, oraz szukamy w związku z tym inspiracji, w postaci listy wyprawkowej innych mam, postanowiłam podzielić się swoją.


Lista wyprawkowa


Odzież:

Ubranka kupowałam głównie w rozmiarach 56 oraz 62... Dobrze mieć, jakieś bodziaki i spodenki/półśpiochy, czy pajaca w rozmiarze 50, ale zapasów w tym rizmiarze nie ma sensu robić z góry...
Jeśli okaże się, że nasz maluch urodził się drobny i będzie dłużej nosić rozmiar 50, wtedy zawsze można dokupić, częściej jednak dzieci urodzone w terminie tego rozmiaru nie nosza lub noszą pierwsze dni...
Podobnie z rozmiarem 62... Fajnie już coś mieć, żeby nie trzeba było w stresie kupować, kiedy okaże się, że nasze dziecko zaczyna wyrastać z rozmiaru 56, ale też bez robienia olbrzymich zapasów, bo nigdy nie wiadomo, kiedy nasze dziecko dorośnie do tego rozmiaru (może to być po 2 tygodniach życia, może być po 3 miesiącach) i może się okazać, że wiele ciuszków w większym rozmiarze mamy na nie taką pogodę/porę roku jaka aktualnie panuje...

To co ja kupowałam i u nas się sprawdziło:

1.Body krótki rękaw (rozm.56 - ok.15szt, rozm.62 ok.10szt)
2.Body długi rękaw (rozm.56 ok 20szt, rozm 62 ok 5szt)
Bodziaków nigdy za wiele. Są ubierane samodzielnie, jak również czasem pod pajaca, bluzę, koszulki itp... To najczęściej stały element garderoby, a jeśli nasze dziecko ulewa, czy coś wydostanie się z pampersa (a o to wbrew pozorom też nie tak trudno), to często zmieniany... U nas poteafi być wykorzystanych 3-5 par body przy gorszym dniu bo Mia ulewa, a i czasem zdarzy się,  że górą pampersa coś ucieknie...
My najbardziej lubimy te z zakladkami przy szyjce lub z napami, a najmniej kopertowe...

3.Pajace
Bawełniane bardzo dajnie sprawdzają się jako piżamka do spania i w nich najczęściej kładziemy Mię... Welurowe zaś fajnie sprawdzają się jako element dziennej garderoby w pierwszych tygodniach... Najważniejsze jednak, żeby w obu przypadkach były odpinane w kroku, bo tylko wtedy są naprawdę praktyczne...

4.Półśpiochy
Świetna alternatywa dla spodenek i ciągle spadających, za dużych na micro stópki malusza skarpetki... Idealnie sprawdzą się jako element garderoby dziennej, jak i do spania...
W zasadzie nasz ulubiony zestaw, to właśnie body + półśpiochy...
5.Spodenki
W zależności, kiedy nasz maluszek ma pojawić się na świecie, długie nogawki, bądź również coś z krótkimi...

6.Skarpetki
Najmniejsze jakie są (chyba 10-12) i kilka sztuk wystarczy... Moge polecić skarpetki H&M, nasze najlepsze!

7.Bluzy/sweterki
Jakieś dwie cieplejsze, jeśli dziecko pojawi się w okolicy jesieni lub wiosny, dwie ciensze (najlepiej rozpinane), moze po jednym sweterku...
Tutaj ogólnie nie ma co przesadzać...

8.Czapeczki bawełniane
Na początek 2/3 w zupełności wystarczą... Jeśli pojawienie się malucha ma miejsce w okolicy zimy, to warto się również zaopatrzyć w chociaż jedną cieplejszą...
I tutaj nie ma co robić zapasów, bo nawet nie wiadomo kiedy z nich dziecko wyrośnie (Mia dużo szybciej wyrasta z czapeczek, jak z ubranek)

9.Rampersy
Jeśli dziecko rodzi się latem, bardzo fajna sprawa... mogą robić za piżamkę, mogą być na wyjscia... Bardzo lubię ten element garderoby...

10.Kombinezonik/Overall
Mamy dresowy overall i jest swietny na wyjscia, jesli na zewnatrz nie bylo jakos specjalnie zimno... A na chlodniejsze dni grubszy misiowy kombinezonik...

Co uznalam za zbędne i nie kupowałam, to śpiochy (uzywamy jedynie dwoch par cienkich bawełnianych, rozpinanych w kroku na noc), kaftaniki, bluzeczki na początek też się średnio sprawdzają (my pierwsze ubrałyśmy w wieku 2,5 miesiąca), jeśli dziecko nie rodzi się w ciepłe miesiące, to sukieneczki zimą też średnio się sprawdzą...

Tekstylia

1.Kocyki
Ja zaopatrzylam sie w jeden minky z wypelnieniem letnim, jeden bambusowy tkany z Lullalove i jeden grubszy specjalny do fotelika samochodowego (z otworami na pasy)
Bambusowy jest tak fantastyczny, że niedawno zakupiliśmy jeszcze jeden...

2.Rożek
Kupiłam jeden, miękki, zapinany na rzep, oraz wiazany, bo sam rzep nie zawsze się sprawdza... używamy częściej jako podkładu do leżenia dla małej niż jako rożek...
Ja kupiłam, ale nie jest to rzecz konieczna...

3.Pieluszki
Kupiłam 15szt tetry, 7szt flaneli i 3szt bambusowych LennyLamb, oraz 3szt flanelowych z ceratką...
LennyLamb do najtańszych nie należał, ale pieluszki tak miłe, mięciutkie, warte każdego wydanego grosza... Sprawdzały się świetnie jako okrycie latem...
Tetry idą u nas ogromne ilości, bo mała ulewa, więc do moich 15szt dikupiłam jeszcze 10szt...
Flanele kładę w łóżeczku, kołysce, wózku pod główkę, a dodatkowo robią za przescieradełko do wózka... te pierwsze 7 kupionych sztuk było na styk, dlatego jeszcze 4szt dokupiłam...
Te z ceratką też super... czasem mała ubabra dwójka, albo ledwo położę na przewijak i nasika lub uleje... te moge wrzucić do prania, a jednorazówki byłyby do wyrzucenia... także korzystam na zmianę...
Polecam na allegro HubiWorld jeśli o pieluszki chodzi...

4.Ręczniki do kąpieli
Kupiłam 3szt, jeden dostaliśmy w prezencie od szpitala i jeden od kuzynki... W praktyce te 2-3szt ręczników z kapturkiem w zupełności wystarczą...

5.Myjki
Kupiłam za grosze w Rossmannie małe myjki, 5szt było w paczce i bardzo dobrze się sprawdzają...
Poczatkowo myłam tetrą, ale była duża, plątała mi się , te myjki o wiele wygodniejsze...


Pielęgnacja:

1.Wanienka
Polecam jak największą... mieliśmy ze stojakiem, fajna sprawa, ale Mia szybko z niej wyrosła i stojak stał się niepraktyczny, bo Mia w kąpieli jak orka się rzuca, pływa i chlapie... z racji tego, że jestem niska stało się to niewygodne, bo ciężko było mi ją utrzymać...
Wymieniliśmy wanienke na jak największą znaleźliśmy (chyba 102cm) i przenieśliśmy się na podłogę...

2.Olej ze słodkich migdałów do kąpieli
Super sprawa! Skóra małej jest miękka, nawilżona i nie wymaga żadnego smarowania...

3.Krem z filtrem
Jako, że rodziłam latem, kupiłam na wszelki wypadek krem z filtrem mineralnym Pharmaceris od 1 dnia życia...

4.Szczoteczka z naturalnego włosia
Kupiłam mięciutką i zupełnie się nie sprawdziła, bo Mia urodziła się z bujną czupryną... trzeba było dokupić nieco twardszą

5.Bephanten extra baby
Używam tylko, jeśli pupa jest zaczerwieniona (użyłam do tej pory dwa razy, zaraz po szpitalu, bo miala lekko zaczerwienione pachwinki)... na codzień nie używam do pupy żadnego kremu i nic się z pupą nie dzieje...

6.Chusteczki nawilżane
Polecam Babydream 99% Wasser... 
Miałam również Hipp Sensitive niebieskie, fajne, ale dość suche, oraz Pampers Aqua Pure i te też bardzo lubię...
Oczywiście Waterwipes też super, ale cena zdecydowanie zawyżona...

7.Duże waciki
Przemywam nimi twarzyczkę przy porannej toalecie, oraz jak jesteśmy w domu, to często waciki i ciepła woda z kroplą oleju migdałowego do zmiany pamperka... pupka czysta i zarazem nawilzona...

8.Octenisept
Psikałam na gazik jałowy, lub wacik do uszu i przemywałam okolice pępuszka, po czym dokładnie osuszałam... po odpadnięciu przemywałam jeszcze pępek bo troszke się tam jeszcze strupki robiły...
Psikałam też krocze w teakcie gojenia...

9.Gaziki jałowe
Do przemywania pępuszka, oraz oczek

10.Pampersy
Najlepiej po małej paczce różnych firm i testować, co wam i maluszkowi najbardziej pasuje...

11.Sól fizjologiczna
Do przemywania oczek

12.Woda morska do noska
Mamy MariMer Baby

13.Nozyczki do paznokci

14.Patyczki do uszu dla dzieci


Akcesoria:

1.Wózek
Tu kwestia indywidualna, bo każdy jeździ po innych terenach, ma inne gusta, jeśli o wygląd chodzi, inne wymagania co do wózka...
Mi zależało na super amortyzacji, oplywowym kształcie, dużej gondoli i zamykanym koszu... Wybralismy Adamex Vicco i jesteśmy bardzo zadowoleni, a wózek mimo, że z tych większych to przy odrobinie kombinacji mieści się do bagażnika Opla Corsy...

2.Fotelik samochodowy
Tutaj podobnie, jedni wybiorą oocje na pasy, inni z bazą, jedni będą chcieli jak najlżejszy, inni rozkładany...
Tak naprawdę najważniejsze, żeby fotelik miał wazystkie testy, żeby przeszeszedł jak najlepiej crush testy, prócz dobrych ocen, bo te są zawyżone czasem nawet przez wygląd...
My wybraliśmy Kiddy Evolina I-size... jest na bazie i jako jedyny może być rozłożony do pozycji leżącej podczas jazdy samochodem... dodatkowo świetnie wypada w testach...
Dla nas baza istotna, bo duzo jeździmy, oraz rozkładanie, ze względu na to, że czasem jeździmy długie trasy (do pl, czy nawet ok 200km do rodziny)... Jesteśmy z niego zadowoleni...

3.Mebelki
Również tutaj, to bardzo indywidualna sprawa... Jedni nie robią pokoiku dla maluszka i wystarcza łóżeczko i przewijak, inni znów urządzają cały pokoik...
U nas pokoik był urządzany, ale z racji tego, że jest malutki to bez szaleństw...
Mamy łóżeczko 70x140cm z opcją przebudowy na tapczanik, materacyk z zimnej pianki Alvi Boxspringkids, szafe 3-drzwiową (2x półki i 1x na wieszaki na dwóch poziomach) oraz wielką komodę z bardzo dużym przewijakiem (90x90)... i to byl mój strzał w 10-tkę!
Jest duży, mega wygodny, teraz kiedy Mia rusza się i kręci jak szalona jest idealny, bo ma na nim bardzo dużo miejsca na szaleństwa... dodatkowo bardzo dużo miejsca, zeby mieć wszystko ppd ręka, bo cała komoda ma 140cm długości... No i wszystko, czego potrzebuje na codzień, mam poukładane w dużych szufladach, więc nawet wszelkie leki, kosmetyki, pamperki itp mam poukładane w praktycznych organizerkach...
Każdemu, kto ma miejsce polecam taką komodę...

4.Elektroniczna niania
Nie jest to zakup konieczny... każdy ma inna sytuacje...
My kupiliśmy, bo kiedy jesteśmy czy w pl, czy w de w dłuższych odwiedzinach, to zawsze mamy pokój na piętrze, a i w domu się przydaje, bo w dzien mogę małą zostawić u niej w pokoju, czy sypialni spać samą bez obaw...
Kupilismy nianię z kamerą i tutaj też nie żałuję wyboru, chociaż długo się upierałam przy takiej bez kamery... Teraz się cieszę, że ta kamera jest, bo Mia potrafi się nastękać, nawzdychać przez sen, a czasem nawet wydać dźwięk jakby zapłakała i śpi nadal... jakbym miała nianię bez kamery, pewnie latałabym co chwile zerkać, aż zapewne bym ją tym obudziła, a tak zerkam na monitorku, czy to były dźwięki przez sen, czy się obudziła...
My wybraliśmy nianię Vtech BM4600 i jesteśmy zadowoleni... dobry obraz zarówno w dzień, jak i wieczorem, kamerka schowana w dziobku uroczej sowy, której głową można sterować z monitorka, co daje możliwość obserwowania calego pokoju, bez wchodzenia do niego, kiedy np dziecko bedzie już większe, bawiło się w pokoju...
Ma tez funkcje kołysanek i różnych szumów itp...

5.Monitor oddechu
To też żaden must have, ale jednak coraz więcej mam decyduje się na to urządzenie... Można zdecydować się na monitor pod materacyk (np.Babysense) lub dopieluszkowy (np.snuza)...
My monitor postanowiliśmy kupić, z racji tego, że mała w ciągu dnia śpi w łóżeczku u siebie, w nocy w kołysce w sypialni, a na wyjazdach np do pl w łóżeczku turystycznym, zdecydowaliśmy się na przenośny monitor dopieluszkowy Snuza Hero...
Trzeba sie nauczyć jak dobrze go wpiąć, ale sprawdza sie super... Póki co u nas jak do tej pory zero fałszywych alarmów... Jest malutki (na zdjęciach wydaje się większy), ma fajne etui, w którym jest bezpieczny podczas podróży, przed włączeniem się alarmu, najpierw wibruje, żeby dać dziecku bodziec do złapania oddechu i jeśli bez powodzenia, włącza się alarm...
Po kolorach światełka poznać też, jeśli nic nie słyszeliśmy, czy dziecko oddychalo prawidlowo, czy były w nocy wibracje, co oznacza też, że były jakieś problemy z oddechem...
Ja jestem z niego bardzo zadowolona...

6.Aspirator do noska
Mamy elektryczny Haxe i jesteśmy zadowoleni... zawsze kilka minut przed odciąganiem psikamy wodę morską i jeśli coś zalega to ładnie wyciąga...
Do głębszego, czy zatokowego kataru dobry jest katarek do odkurzacza, bo wyciąga naprawdę głęboko, ale to jednak opcja tylko na dzień, jeśli ktoś mieszka np w bloku, bo w nocy włączać odkurzacz to średnio...

7.Butelki
Na wszelki wypadek kupiłam, bo nigdy nic nie wiadomi, zmarnować się nie zmarnują, zawsze można w późniejszym czasie wykorzystać do wody/herbatki... Kupilam po jednej Tommee Tippee anti colik z termometrem, MAM anti colik, oraz Avent naturanah... na początek, przy dokarmianiu TT była super i świetnie się sprawdzała, MAM też fajna butelka... A teraz dokarmiając najczęściej używamy Avent, bo najmniej mycia... jednak dwie pierwsze trzeba rozkładać na części pierwsze, więc więcej zachodu... Niemniej jednak, za najlepsza butelke uwazam zdecydowanie MAM AntiColik

8.Smoczek
Kupiłam Avent Soothie i małej bardzo podpasowały, innego nie chciała wziąć... Jak troszkę podrosła, zaakceptowała jeszcze Avent Freeflow...


9.Podgrzewacz
Kupiłam odrazu, bo chciałam prócz KP, również odciągać i podawać z butelki czasem, żeby mała butle znała i nie było z tym problemu...
Kupiłam używany, w stanie idealnym,  jak nówka Chicco Digital i to była moja jedyna wyprawkowa, moze nie porażka, ale troche niewypał... z jednej strony ok,  z drugiej zaś sa jednak lepsze

10.Laktator
Pomocny przy rozkręceniu laktacji, przy wyjściach, przy KPI...
Jeśli ktoś planuje odciągać sporadycznie, ręczny powinien wystarczyć...
Jeśli ktoś  chce KPI lub odciągać częściej, polecam z całego serca elektryczny...
Ja mam dwufazowy z firmy Lansinoh i jestem bardzo zadowolona...
Wiele dobrego slyszalam o elektrycznym z Canpola..

11.Chusta
Tutaj to już sprawa indywidualna, czy ktoś ma w planach chustowanie, czy też nie...
Ja bardzochciałam chustować, więc kupiłam odrazu... Mamy 100% bawełnę LennyLamb Pawi Ogon Fantazja i jest super i piękna do tego...
Kiedy Mia podrośnie, sprzedamy i kupimy nosidło LennyLamb... ale do tego jeszcze trochę czasu, bo nosidła dopiero dla dzieci siedzących i nie zmienią tego żadne wkładki dla noworodków, bo takowe nie zmienią tego, że pasy będą nadal wymuszały pozycję siedzącą i wyprostowanych plecków...

12.Szumis
Żadna konieczność... Ja chciałam mieć, więc kupiłam... NajbardIej zależało mi na opcji bicia serca w tle szumu wód płodowych, czyli to co maluszek słyszy u mamy w brzuszku...
Mamy pieska Dexa z firmy ZAZU...

13.Bujaczek
Nie jest to rzecz, którą trzeba kupić odrazu...
Warto też poszukać używanego, ponieważ często starcza na krótko, bo wszelkie elektruczne bujaczki, czy huśtawki hybrydowe mają ograniczenie do 9kg... a i często dzieci nie chcą spędzać w nim czasu...

14.Łóżeczko turystyczne
Również noe każdemu potrzebne, oraz nie odrazu...
My kupiliśmy jak już Mia była na świecie, a wybraliśmy się do rodziny i na sesję noworodkową...
Myślałam o czymś w stylu Chicco next2me, bo małe, zgrabne i może robić za dostawkę... no ale kupiliśmy ostatecznie duże łóżeczko, ponieważ Chicvo wystarczyłoby do ok 6 miesiąca lub 9kg, a my jednak potrzebujemy na dłuższą metę, bo również do pl...
Zdecydowaliśmy się na Hauck Baby Center ZOO...
Ma przewijak, organizer, karuzele, podwieszany poziom i co było ważne jest podwiwszany na suwaku a nie na kilka zaczepów...
Dokupilismy do tego materac składany na trzy w wygodnej torbie, wiec na wyjazdy mamy w jednym wszystko, czego nam potrzeba...

15.Mata edukacyjna
Może okazać się zbędna, a nawet jeśli się przyda, to dopiero koło 2 miesiąca... Mia dopiero teraz zaczęła sie nią interesować troszkę...

16.Karuzela do łóżeczka
Kupiliśmy jak Mia miała ok. 1,5 miesiąca i jest u nas cały czas hitem... Potrafi nawet prawie godzine poleżeć i "rozmawiać" z tymi miśkami...

17.Sterylizator
Super sprawa, ale tylko jeśli używa się często butelek... Jeśli w większości jest kp, lub wyłącznie, wtedy taki sprzęt jest zbędny, dlatego nie kupowałabym na zapas... 
Jedna butelke od czasu do czasu mozna zalać wrzątkiem poprostu, ale jeśli już ma się te kilka butelek dziennie zużywanych, wtedy warto zainwestować...
Ja kupiłamdopiero wtedy, kiedy zaczęłam używać dziennie więcej niż dwie butelki, więc dopiero jakieś 2 tygodnie temu... Mia zaczęła byćcoraz bardziej abstrahująca i mam coraz mniej czasu, żeby myć butle zaraz po zjedzeniu...
Karmie mieszanie, czyli i pierś i moje ściągnięte i mleko modyfikowane, więc butelek używam, bo i do ściągnięcia i żeby czasem zrobić mm...

Jak daje moje mleko lub mm z butli, to teraz zbieram wszystkie do wieczora, plus elementy laktatora, mające kontakt z mlekiem i wtedy wszystko na raz myję, układamodrazu w koszach sterylizatora i włączam... 6 minut i gotowe... wyparzam tylko raz dziennie...

18.Termometr
Najpopularniejsze są dziś te bezdotykowe, oraz te do ucha...
Ja wybrałam bezdotykowy Geratherm non contact... Mierzę nim temperature sobie, córeczce, wodzie, mleku kiedy podgrzewam, jeszcze ani razu mnie nie zawiódł...
Ale dla pewności warto również miec zwykly termometr, aby w chwilach wątpliwości móc zmierzyć dziecku temperature rektalnie...


Dla mamy:

1.Koszula do porodu
Zamiast typowej koszuli, kupiłam dwie dłuższe koszulki, których nawet nie użyłam (opis dlaczego w historii porodu)

2.Piżama do karmienia
Kupiłam jedną i dobrze, bo w szpitalu się przydała, a w domu poszly w ruch normalne koszulki, tu już obojętne mi było, którędy pierś wyciągnę, a piżama typowo do karmienia wcale nie była dla mnie dużo praktyczniejsza jak zwykła koszulka...

3.Podklady poporodowe
Miałam Bella Mama, zużyłam w domu jakieś 4-5 opakowań... W szpitalu nie wiem, bo miałam szpitalne... Co do samych podkładów, to ja z moich byłam średnio zadowolona, bo przyzwyczaiłam się do szpitalnych, ktore były fajne, mięciutkie, dużo milsze jak te z Bella, a w domu otworzyłam pierwszą paczkę tych i rozczarowanie, bo wydawały mi się w porownaniu do szpitalnych takie twarde, plastikowe, szeleszczące...

4.Podklady higieniczne
Nie kupowałam i dobrze, bo w szpitalu zapewniali oni, a w domu nie miałam potrzeby ani razu, żeby użyć...

5.Majtki poporodowe
W szpitalu miałam szpitalne, pod dostatkiem, mogłam w razie potrzeby wymieniać tak często jak podkłady, więc nie wiem ile zużyłam...
W domu miałam 13 par, zużyłam jakieś 7...

6.Nakładki laktacyjne
Kupiłam nakładki Medela rozmiar M... używałam od dnia po porodzie w szpitalu, ale tam dostalam szpitalne, dokładnie takie same jak kupiłam... ogólnie używałam ich krótko, w szpitalu na jedną pierś bo sutek miałam płaski i dopiero po chwili ssania wychodził, a później na obie, jak rozkrecałam laktacje sposobom o jakim pisałam w poprzednim poście... Ale długo to noe trwało, po jakiś 4 dniachbod wyjścia ze szpitala udało się pożegnać nakładki...

7.Tantum Rosa
Do podmywania krocza po porodzie


Pozostałe rzeczy dla mnie, to już sprawa oczywista, kosmetyki itp. Ogólnie to, co wchodzi w skład torby szpitalnej...


Mam nadzieję, że komuś przyda się lista i o czymś wam się przypomni ;)

W razie pytań piszcie w komentarzach, a napewno odpowiem na każdy ;)

6.11.2018

Szpital po porodzie

Na opiekę szpitalną po porodzie nie mogłam narzekać... Naprawdę bardzo jestem zadowolona z wyboru szpitala...
Położne naprawdę super kobiety, przemili lekarze, a nawet sąsiadka trafiła mi się super...

Posiłki były smaczne, obiad zawsze w pokoju wybierany z menu (codziennie 3 różne zupy, drugie dania i desery do wyboru), śniadania i kolacje w formie bufetu (można było iść do jadalni, można było sobie nałożyć i zabrać do pokoju, można było również poprosić położną, lub panią zbierającą zamowienia na obiad o przyniesienie jeśli nie miało się siły iść)
Ja zawsze mogłam również liczyć na sąsiadkę i w dzień kiedy urodziłam Mie przyniosła mi kolację do pokoju, kiedy czekałam na męża, żeby iść...
Cały czas był również dostęp do wody (gaz/niegaz), owoców, kawy, herbaty...

Wszelkie podkłady poporodowe, higieniczne, majtki siateczkowe, pampersy, chusteczki nawilżane, ubranka dla maluszków, tetra, śpiworki itp były dostępne, zapewniane przez szpital...
Pampersy premium protection, chusteczki pampers sensitive, podklady poporodowe były świetnej jakości, aż żałowałam, że nie zapytałam, czy je dostanę w szpitalnej aptece, bo były o wiele lwpsze od Bella Mama, które miałam w domu...
Świeże ubranka oraz tetra były na bieżąco dostępne w szufladzie komody z przewijakiem...

Do dyspozycji był również pokój do karmienia, gdzie żaden pan nie miał wstępu...
Położne pomagały przy przystawianiu i pomagały rozkręcać laktacje...
W pokoju był dostępny elektryczny, podwójny laktator Medela...

Dzień po porodzie, położna która była z nami przy porodzie, pokazała mi fajny pomysł dokarmiania, połączony z rozkręcaniem laktacji...
Mleko miała w strzykawce, do strzykawki podłączona cieniutka sonda, którą przykleiła plastrami do mojej piersi, z końcówką przy sutku... Wtedy przystawiła małą do piersi tak, zeby złapała ją razem z tą sondą... Kiedy mała ssała pierś, ja powoli wpuszczałam jej troszke mm ze strzykawki...
Tym sposobem ona była najedzona, a jednocześnie stymulowała pierś do działania...

Codziennie rano, przychodziła lekarka/lekarz zapytać o samopoczucie, a po obchodzie zapraszała na badanie do gabinetu...

Mia natomiast kazdego ranka była ważona, miała mierzoną temperaturę i była pielęgnowana i przebierana w mojej obecności przez położną... Miała również sprawdzaną temperaturę kazdego wieczora...
Mogłam ją w kazdej chwili zostawić u położnych, jeśli chciałabym spokojnie pospać, zjeść itp...
Skorzystałam raz, kiedy to szłam na badanie krocza i usg, a męża jeszcze nue było...
Mieliśmy możliwość wzięcia pokoju rodzinnego, ale tak czy inaczej mój mąż musiał wracać do domu, do naszej psiny, więc nie było sensu...
A tak chociaż się nie nudziłam, chociaż wiem, że mogłam też gorzej trafić na sąsiadkę z łóżka...
Na szczęście swietna dziewczyna...
Także byłam w pokoju dwuosobowym i do dyspozycji miałyśmy swoją łazienkę w pokoju, oraz komodę z przewijakiem...

Szpital opuściłyśmy na szczęście szybko, bo przyjęta byłam w piątek, urodziłam w sobotę, a w poniedziałek już mogłyśmy iść do domu...
Tak naprawdę jakby nie jedna położna, która pogadała z lekarzem z kliniki dziecięcej, to pewnie wypuściliby nas we wtorek, ponieważ dzieci urodzone w sobotę do 12 miały badanie U2 przeprowadzane  przez neonatologa z kliniki dziecięcej w poniedziałek, a po 12 we wtorek...
Na szczęście lekarz zrobił dla nas wyjątek,  z racji tego, że Mia była urodzona niespełna 1,5h później i przeprowadził badania w poniedziałek...

Na dzień dobry, zaraz po śniadaniu Mia miała badanie słuchu, później usg bioderek i nerek, oraz pobierana krew na różne badania...
Koło południa miała przeprowadzone U2, a przed 13 w klinice dziecięcej echo serca...
Wszystkie badania wyszły super, z racji czego mąż mógł zabrać nas do domu...
Przy okazji załatwił też w szpitalu wszystkue papiery w związku z aktem urodzenia, który później trzeba było tylko odebrać w urzędzie miasta, w ktorym rodziłam, a meldunek u nas poszedł automatycznie...

Moja sąsiadka zdążyła również urodzić w nocy z niedzieli na poniedziałek i bardzo się cieszyła, że mogłam jeszcze zobaczyć jej córeczkę...
A ja bardzo się cieszyłam, że już do domku, a zarazem szkoda mi było żegnać moją sąsiadkę...
No ale wymieniłyśmy się kontaktami, żeby utrzymywać tą znajomość...

Jak dla mnie cały pobyt w szpitalu jak najbardziej na plus...
Jeśli przyszłoby mi kiedyś znów rodzić, wybrałbym napewno ten sam szpital...

28.10.2018

18.08.2018 ❤ Historia mojego porodu

18.08.2018
Mia Magdalena
13:27, 51cm, 3200g



17.08 - w piątek - przed godziną 8 rano miałam się stawić na wywołanie porodu, jeśli wcześniej samo nic by się nie zaczęło...
Tak więc pobudka ok 6:00, a bardzo ciężko było wstać, bo dzień wcześniej trudno z tego wszystkiego było zasnąć... Szybki prysznic, w locie zjedzone cos małego i ruszyłam na spacer z psem...
Połowę drogi przeryczałam z rozpaczy, że moj pies zostaje sam w domu i go kilka dni nie zobaczę... Później dołączył do mnie mąż, więc starał się już mnie zagadywać tak, żebym za wiele nie myślała...
Po powrocie upewniłam się czy wszystko mam, pożegnanie z psem pełne łez i o 7:00 ruszyliśmy do szpitala... Oczywiście większość drogi w rozpaczy (chyba hormony już mi hulały i wpadłam w jakiś lęk separacyjny, który po porodzie i powrocie do domu jeszcze bardziej się pogłębił, bo pierwsze 2-4 tygodnie były bez szans, żebym się ruszyła gdzieś bez psa)...
O 7:50 dotarliśmy do szpitala, po czym 7:55 byliśmy już na oddziale i po przyciśnięciu dzwonka otworzyły się drzwi na porodówke...
Zabrali książeczkę ciąży, zaprowadzili na salę porodową i podpieli pod ktg... po półgodzinnym zapisie mieliśmy się udać tuż przed drzwi porodówki na oddział, pod gabinet usg na badanie lekarskie...
Pod gabinetem były już również 3 inne pary do przyjęcia...
Kiedy zobaczyłam lekarkę uśmiechnęłam się tylko w duchu, bo była to znajoma mi twarz (dwa razy kiedy byłam w szpitalu -raz z plamieniem na poczatku i później z bólem w dole brzucha promieniującym przez całą pochwę to właśnie ona mnie badała)...
Oczywiście, kiedy nadeszła nasza kolej i zostaliśmy poproszeni, zostałam przywitana przez lekarkę uściskiem dłoni kiedy się przedstawiała i zaraz po tym słowami "ale my się już chyba znamy?"
W gabinecie wykonała usg, kilka razy mierzyła małą, bo wychodziła jej mniejsza waga jak mojemu lekarzowi 10 dni wcześniej...
Zbadała też na fotelu i w międzyczasie przeprowadziła szybki wywiad, dlaczego miałam się zgłosić przed terminem itp...
Po wszystkim mogłam się ubrać i mieliśmy poczekać w oddziałowym bufecie na ordynatora, który miał podjąć decyzję co do kroków działania... Dowiedzieliśmy się wtedy też, że być może będzie chciał wywoływać dopiero w dniu terminu, więc była szansa na to, że na jedną noc będę mogła wrócić do domu...
Po jakiś 20 minutach, zostałam zaproszona ponownie do gabinetu przez ordynatora, również badanie na fotelu, oraz usg, z którego też wyszło mu, że mała ma 3000g ( mojemu gin 10 dni wcześniej wychodziło 3400g)...
Zapytał, czemu padła decyzja o wywołaniu, po czym również powiedział, że dziwne, że nie dostałam tego terminu na sobotę, bo właściwie wywołują przy heparynie i cukrzycy ciążowej w dniu terminu jeśli nic się nie dzieje, no ale skoro już jestem, to myśli, że możemy już zacząć...
Zapadła decyzja, że w pierwszej kolejności będzie wywoływanie tabletkami, które będę dostawała 3x1, a w ten dzien miałam dostać tylko dwie, gdyż nie zaczynałam od samego rana...
Ordynator powiedział również, że wywoływanie tymi tabletkami może potrwać nawet 6 dni...
Po tej wizycie, przeszłam do sali porodowej, gdzie podpięto mnie pod KTG, a mąż poszedł dopiąć formalności odnośnie mojego pobytu w szpitalu...
Po ok 10 minutach zapisu KTG, kilka minut po godzinie 11 do sali przyszła położna, która przyniosła mi butelke wody, szklankę i pierwszą tabletkę...
A zaraz po niej wrócił mąż... Po kilki minutach zaczęłam czuć pierwsze skurcze, ktore pisały się również na KTG...
W szoku byłam, że mogła ta tabletka tak szybko zadziałać i stwierdziłam, że to pewnie jakieś bardziej bolesne przepowiadacze - przecież lekarz mówił o nawet 6 dniach...
Po godzinnym zapisie, zostałam odpięta i położna poszła zaprowadzić nas do pokoju, w którym miałam być ulokowana na czas pobytu, a który okazał się nie być jeszcze gotowy, gdyż małżeństwo, które go zajmowało dopiero się z niego wyprowadzało...
Powiedzieliśmy, że z racji ładnej pogody idziemy na spacer i za okolo godzine wrócimy (i tak trzeba było zejść do samochodu po torby)...
Podczas spaceru czułam skurcze już nieco bardziej intensywnie jak w czasie KTG i zaczęłam poważnie myśleć, że może to jednak nie przepowiadacze...
Po półgodzinnym spacerze postanowiliśmy iść na obiad... Do dziś pamiętam, że jadłam pyszną zapiekankę ziemniaczano-marchewkową w sosie beszamelowym, który był nieco pikantny...
Juz w czasie tego obiadu ok godz. 13 skutcze czułam wyraźnie i z trochę większą częstotliwością jak do tej pory...
Obiadu nawet nie dojadłam, bo narastające skurcze skutecznie odebrały mi apetyt...
Kiedy wróciliśmy na oddział mój pokój był już gotowy, a na łóżku czekała nawet powitalna karteczka, wraz z czekoladą... Kiedy się już ulokowałam, poszliśmy znów na porodówkę na KTG, na które miałam wrócić po 3 godzinach...
Najpierw zapis... wszystko super, skurcze się pisały, a ja je wyraźnie czułam... Po godzinnym KTG przyszła kolej na badanie manualne... Niestety, dokładnie tak jak przy dwóch porannych badaniach szyjka długa, wycofana, że nie mogli jej dosięgnąć i zamknięta...
Wróciliśmy do pokoju i ja postanowiłam się położyć, a mąż pojechał do domu, do psiaka...
O godzinie 16:30 miałam iść na ponowne KTG, więc chwilę przed postanowiłam skorzystać z toalety... wtedy też zauważyłam na papierze, że odszedł mi spory kawałek czopa wraz z krwią...
Na zapis szłam więc pełna nadziei, że coś się dzieje, ale niestety poza nieregularnymi, ale mocnymi skurczami nic nowego...
O 20:30 miałam wrócić na kolejny zapis...
Po powrocie do pokoju, okazało się że mam współlokatore - bardzo fajna dziewczyna, też na wywołaniu, kilka dni po terminie i również wywołanie tabletkami - także czas póki mąż nie wrócił minął bardzo miło i na plotkach zapoznawczych, a przy okazji łatwiej było mi nie myśleć o wciąż nasilających się skurczach...
Kolo godziny 18 kiedy mąż wrócił, poszliśmy na kolację... zauważyliśmy sporo znajomych twarzy z porannych przyjęć, więc na wywołaniu z tego dnia były nas 4 babeczki jak się okazało...
Kolację zjadł tylko mąż, bo ja o 19 miałam już tak bolesne skurcze, że nie byłam w stanie jeść, a do tego bardzo chciałam znieczulenie podczas porodu i bałam się, że jak się najem to będę później wymiotować, więc wypiłam tylko dwa kubki mleka...
O 20:40 już z bardzo bolesnymi skurczami zostalam podpięta pod KTG...
Pisały się skurcze 70-90% i bolaly już też konkretnie, do tego od popołudnia cały czas odchodził czop z krwią, więc miałam nadzieję, że z szyjka również się coś zaczęło dziać...
O 21:30 zostałam odpięta i zbadano mi szyjkę... niestety porażka... skurcze strasznie bolały, a szyjka cały czas długa i zamknięta...
Zapadła decyzja o tym, że drugiej tabletki już dziś nie dostanę, bo jeśli po tej jednej mam takie mocne skurcze, a zero postępu, to kolejna przyniesie tylko więcej szkody, bo będzie jeszcze bardziej bolało...
W zamian dostałam kroplówke na wyciszenie skurczy, żebym mogła odpocząć i wyspać się przed kolejnym dniem...
Pp powrocie na salę, zostaliśmy również męża sąsiadki, więc powiedzieliśmy we czwórkę i troche poplotkowaliśmy, po czym mąż po 22 pojechał do domu, a ja się położyłam...
Minęło pół godziny, minęła godzina, kroplówka leciała, a skurcze zamiast maleć, jeszcze bardziej się nasilały...
Po północy zadzwoniłam po położną, żeby zapytać, czy może dać mi jeszcze coś przeciwbólowego... Po sprawdzeniu co mam dodane do kropliówki powiedziała, że juz wszystko co mogę przeciwbólowego i rozkurczowego dostać jest w środku i podkręciła kroplówkę mówiąc, że być może mój organizm potrzebuje więcej, żeby poczuć ulgę, ale jeśli nic się nie zmieni, to mam iść na porodówkę na kolejne badanie...
Przed 2 w nocy skurcze były już nie do wytrzymania i regularne, ale byłam tak wykończona całym dniem ze skurczami i niewyspaniem z ostatniej nocy w domu, że nie dałam rady sie zwlec z łóżka... Więc leżałam zaciskając zęby i próbując przymknąć oczy między skurczami...
O godzinie 2:30 były już tak częste, że zaczęłam zerkać na zegarek i szok! Nie dość, że bolało nie do wytrzymania, to były regularnie co 2 minuty!
Kilka minut przed 3 ostatkiem sił zwlekłam się z łóżka i ruszyłam na porodówkę zapytać, czy dostanę jeszcze jakieś przeciwbólowe, bo kroplówka zleciała, a poprawy zero, wrecz było jeszcze gorzej...
Mimo, że miałam kilkanaście kroków do celu, to musiałam dwa razy przystawać, bo miałam wrażenie, że boli już bez przerwy...
Kiedy położna mnie zobaczyła postanowiła, że najpierw badanie i KTG...
W pierwszej kolejności zbadała szyjkę i szok!
Popatrzyła na mnie i pyta, czy na ostatnim szyjka była zamknięta... więc mówię, że tak - długa i zamknięta - na co położna, że w chwili obecnej są już 4cm! i pyta, czy myślałam już z jakich metod łagodzenia bólu chciałabym skorzystać...
Z wielką ulgą, że to juz 4cm odrazu powiedziałam, że chcę PDA!
Położna powiedziała, że w takim razie poinformuje lekarkę, a ja s tum czasie zadzwoniłam do męża, że może wracać bo się zaczęło...
Po chwili przyszła lekarka z formularzem do wypełnienia przed wkłuciem i krótką rozmówkę, a później położna podpięła mnie pod KTG...
Byłam cały czas na stojąco, bo skurcze już ledwo wytrzymywałam, a tak mi było łatwiej jakos złagodzić ból... no i zdecydowanie łatwiej było wypełnić papiery do PDA między skurczami...
W międzyczasie dojechał też mąż, któremu zawdzięczam fotke z porodówki z tego momentu... dokładnie z momentu jak walcze ze skurczem...
Wpadł na sale w popłochu, czy zdążył, a ja sobie tylko pomyślałam "chłopie ile ja bym dała, żeby to tak szybko szło"...
O 4:40 przyszła wkońcu lekarka zrobić wkłucie...
Nie trwało to długo, poszło dosyć sprawnie, dostałam od lekarli pochwałę, że jestem trzecią osobą tej nocy, której robi wkłucie i jedyną, z którą nie bylo problemu z ruszeniem sie itp...
A ja mimo skurczu jak skała, mąż trzymał mnie za ręce, żebym trzymała plecy tak jak mnie ustawili i myślałam tylko o tym, że jeszcze chwila i przestanie boleć, a im szybciej zrobią wkłucie, tym szybciej dostane znieczulenie...
Kiedy już wszystko było gotowe miałam się położyć, podpięli ciśnieniomierz, KTG, oraz oksytocyne, żeby znieczulenie nie wyciszyło akcji i wypuścili znieczulenie... Koło godziny 5 nastąpiła błogość...
Znieczulenie to naprawde coś fantastycznego! W ciągu kilkunastu minut zaczęły mi lecieć oczy ze zmęczenia i tak oto koło 5:30 zapadłam w błogi sen...
Około 7:30 położna zapytała, czy dam radę wstać, żeby iść do toalety się załatwić przed badaniem szyjki, czy nie czuje za bardzo nóg... postanowiłam spróbować i na szczęście z jej pomocą dałam radę przejść te kilka kroków...
Podczas ściągania legginsów kompletnie nie czułam nic w plecach, tyłku, boczkach... Strasznie dziwne uczucie...
Po powrocie do łóżka położna zbadała szyjke, miałam 6cm rozwarcia...
Około 8:00 zaczęłam już lekko odczuwać ponownie skurcze, na szczęście akurat jak zaczęłam je czuć, położna zapytała, czy znieczulenie jeszcze działa, czy dodać...
Oczywiście, wzięłam dokładkę...
W międzyczasie pogadałam z mężem, wysłałam go na śniadanie i kawe i poczytałam forumy...
Kolo 9:30 ponownie położna zapytala, czy dam rade iść do toalety przed badaniem, ale po dokładce znieczulenia już nie bardzo ufałam swoim nogą, więc położna założyła cewnik, żeby spuścić mocz do nerki...
Kiedy skończyła, wyciągnęła cewnik i ponownie zbadała szyjkę... Byłam juz na pograniczu 9-10cm rozwarcia!
Po jakiś 20 minutach położna powiedziała, że musi zabrać zapis KTG i skonsultować z lekarzami, bo mała reaguje na moje skurcze - spada jej tętno... Kiedy wyszła z sali, odrazu powiedziałam mężowi, że będzie cesarka...
Po chwili wróciła i zapytała kiedy ostatni raz jadłam, po czym wyszła, a ja już z całą pewnością stwierdziłam, że zaraz bedziemy się szykować do cięcia...
Po powrocie, czekając na decyzję lekarzy, zaczęła się przyglądać uważnie zapisowi na bieżąco i po 10 minutach stwierdziła, że coś jej nie pasuje... wzięła głowicę mierzącą tętno i zaczęła minimalnie przesuwać ją wraz ze skurczami...
Okazało się, że wraz z nadejściem skurczu, mała przesuwa się kawałek dalej i w tym momencie wskakuje mój puls... Po przesunięciu i zamocowaniu głowicy kilka centymetrów dalej, wszystko wróciło do normy i zapis był znów prawidłowy...
Alarm został odwołany i mogłam rodzić dalej...
Około 10:30 ponieważ znieczulenie zaczęło powoli puszczać, więc dostałam kolejną dokładkę...
O 11:00 mimo, że dopiero chwile wcześniej dostałam kolejną dokładkę znieczulenia, skurcze zaczęły się robić coraz mocniejsze... Zostałam ponownie zacewnikowana do spuszczenia moczu i zbadana... Miałam już pełne rozwarcie i zaczęły się skurcze parte, ale mała nie była jeszcze gotowa...
Położna po badaniu stwierdziła, że za około 2h urodzę, a ja pomyślałam, że to chyba jakiś kiepski żart, że te skurcze mają jeszcze tyle czasu trwac...
Koło godziny 12 miałam już naprawdę dość... skurcze były koszmarne, na KTG zapisywaly się na poziomie 120-140 a ja je czułam jak 200...
Zaczęłam wtedy żałować, że jednak cesarka nie była potrzebna, bo byłabym już po wszystkim...
Położna ponownie mnie zacewnikowała, czego kompletnie nie czułam, tak jak nie czułam tylka, pleców, ale te koszmarne akurcze naturalnie, że tak...
Po spuszczeniu moczu i odcewnikowaniu został przebity pęcherz płodowy i odeszły mi wody, mój mąż naturalnie czuwał i wszystko musiał dokładnie obserwować... A ja w tym momencie poczułam koszmarny ból przy lewym żebrze i nie mogłam złapać swobodnego oddechu...
Okazało się że po przebiciu pęcherza, mała uciekła pod żebra, bo prawa część brzucha nagle zrobiła się pustawa...
Wtedy już przeklinałam dzień, w którym zdecydowałam się na poród sn...
Skurcze były koszmarne, a ja nawet nie mogłam pomóc sobie oddychaniem, bo mała tak mi "siadła", że nie dość, że mialam wrażenie, że łamie mi żebra, to jeszcze ledwo co dałam rade oddychać, bo kazdy najpłytszy oddech bolał strasznie, a co dopiero głęboki...
Musiałam ręką spychać małą na skurczu troche niżej, żeby móc głębiej oddychać...
Przed godziną 13 mała była juz w kanale, a ja poczułam ulgę pod żebrami, jednocześnie czując koszmarny ból przez skurcze...
Byłam już tak wykończona, że jak w amoku powtarzałam, że nie dam rady, mało przy tym nie płacząc...
Męża o mało nie zamordowałam, kiedy na kazdw moje "nie dam rady" powtarzał "kochanie napewno dasz rade"...
W którymś momencie wysyczałam przez zęby "chcesz się zamienić?!" Tu nastała chwila ciszy, wzrok męża skupiony na mnie i nagle padło z jego ust "yyyyy nie", po czym ja rzuciłam "więc jak mówię, że nie dam rady to znaczy, że nie dam!"
Na co położna "och dasz rade!" Wtedy pomyślałam tylko "następna wie lepiej ode mnie!", a mózg aż mi z bólu i nerwów parował...
Położna zapytała czy chcę położyć się na bok to powinno mi byc lepiej, ale mi najlepiej było jednak na plecach...
Musiała wyjść na chwile do lekarzy, ale powiedziała, że prócz męczenia się mogę również przeć...
Pomyślałam jak mogę, to proszę bardzo i ambitnie na każdym skurczu parłam, zapierając się rękoma o uchwyty na łóżku do utraty tchu...
Po kilku minutach położna wróciła, zajrzala jak ma się sytuacja i wykrzyknęła "dobra robota! Kilka minut i widać już włosy", po czym powiedziała, abym dalej parła, bo super mi idzie, a ona musi wyjść bo ktoś dzwoni, żeby wejść na porodówke (był straszny ruch, bo wiele ciężarnych koniecznie chcialo urodzić w ten dzień, ze względu na datę) i zaraz wraca...
Pomyślałam sobie wtedy "widać włosy a ona wychodzi?!"
Ale przyszedł kolejny skurcz, a ja znów parłam ile sił...
Skurcze byly tak bolesne, że wzięłam się na ambicje - im szybciej wyprę dziecko, szybciej przestanie boleć...
Po kilku minutach wróciła i powiedziała, że już blisko końca...
Proponowała zmiane pozycji itp, ale ja chciałam już poprostu urodzić i poczuć ulgę...
Oczywiście mąż cały czas biegał dookoła mnie, wszędzie zaglądał, był nakręcony jak katarynka, co chwile pytal czy mnie pomasować, potrzymać za rękę, pogłaskać... a za kazdym razem jak położna zaglądała, leciał też popatrzeć...
W szoku bylam, bo on to z tych mdlejących na widok rozcietego lekko palca, a tu taka niespodzianka...
I nagle otworzyły się drzwi do sali, w ktorych stanęła ona - lekarka, która przyjmowała mnie w listopadzie na oddział z hiperstymulacją i prawie płakała, kiedy zapytana o historie starań, która doprowadziła nas do ivf jej opowiadałam...
To ona powiedziała, że postawią mnie na nogi do dnia transferu...
Łzy napłynęły mi do oczu ze wzruszenia, że to akurat ona odbierze mój poród...
A lekarka widząc mnie zapytała, czy to poród z tamtego transferu (wpisując mnie, powiedziała, że ma nadzieje, że wrócę w sierpniu do porodu)
Wtedy dostałam podwójnych sił do parcia i po kilku skurczach poczułam straszny ból w kroczu, a ani jednego skurczu...
Położna powiedziała, że główka do połowy już wyszła i zapytała, czy chce pomacać... Noe chciałam macać, chciałam, żeby wróciły skurcze i jak najszybciej mieć to za sobą...
Kiedy poczułam kolejny skurcz, zaczęłam przeć i poczułam nagle ulge kiedy wyszla główka i zarazem w jednej sekundzie poczułam jak mała ze mnie wylatuje jak ryba, która wyśliznęła się z rąk...
13:27 wtedy usłyszałam płacz naszej córeczki... mój mąż zalał się łzami, płakał jak bóbr, całował mnie i dziękował, że byłam taka dzielna i dałam mu tak piękną córeczkę...
Zaraz po przetarciu mała wylądowała na mnie... była taka maleńka i głośna... po minucie odrazu złapała za piers, a położna ściągnęła siare z drugiej do strzykawki i powiedziała, żebyśmy jej dali kiedy skończy ciągnąć z piersi...
Leżałyśmy sobie tak dwie godziny, a w tym czasie urodziłam łożysko, którego oględziny mąż robił razwm z położną haha (w szoku byłam, że nie padł), przeciął też pępowine...
Jakieś 20 minut po wszystkim na salę weszła inna położna z pytaniem do naszej i przy okazji nam pogratulowała, po czym zapytała "co się urodziło", na co dumny mąż odparł "córeczka!"... W tym momencie spojrzał na mnie, na naszą położną i dodał "chyba?! Nawet nie sprawdziliśmy"... Poerwsze co, po tych słowach, wraz z położną spojrzeli pod przykrycie, po czym mąż z wielkim uśmiechem i ulgą w głosie powiedział "córeczka"...
Kiedy zaczęli przygotowywać mnie do szycia, bo okazało się, że pękłam w środku, to już go przerosło i poszedł na kawe i obdzwonić rodzinę...
Lekarka zapytała, czy chce jeszcze znieczulenie do PDA do szycia, czy miejscowe... Wzięłam miejscowe, bo po tym jak mała się przecisnęła i ustały skurcze poczułam taką ulgę, że nawet nie czulam ukłucia igły prawie wcale...
Około 16:30 położna z mężem wzięli małą do mierzenia, ważenia itp, a ja nadal odpoczywałam...
Kiedy już mała była ogarnięta i w ramionach tatusia, położna zapytała, czy chce iść z nią pod prysznic, nim przewiozą mnie do pokoju...
Stwierdziłam, że nie wiem czy dam radę i może lepiej pójdę później z mężem...
Położna wyciągnęła wkłucie do PDA i powiedziała, że i tak muszę iść do toalety oddać mocz jeśli mi się uda to wyciagnie tez wenflon, a jeśli nie to musi go jeszcze zostawić...
Kiedy wstałam, mimo 3 podkładów chlusnęło ze mnie jeszcze tyle wód i krwi, że miałam w tym całe nogi, skarpetki i cała podłoga była zafajdana...
Mój mąż rzucił wtedy tylko "kochanie może idź się lepiej wykąpać"...
No to poszłam w asyście położnej pod prysznic, a pozniej świeżą, szczęśliwą i zarazem tak samo zmęczoną jak i nakręconą, z córeczką w ramionach położna wraz z pomocą męża przywieźli mnie do mojej sali...

Cały pobyt w szpitalu byłam wśród pacjentek bardzo sławna, jako ta, ktora urodziła po jednej tabletce hahaha...
Niejednokrotnie byłam zaczepiona stwierdzeniem "to ty jesteś ta od jednej tabletki prawda?" 😂

Ostatnia wizyta u ginekologa

7.08 miałam kolejną wizytę u mojego ginekologa prowadzącego...

Na KTGskurcze ok 50-60% także nic wielkiego... mała ruchliwa jak zawsze...
Szyjka nadal długa i zamknięta, łożysko idealne...
Córeczka 3400g i idealnie ułożona do porodu, GBS ujemny...

W związku z tym, że za 10 dni mam stawić się w szpitalu, była to moja ostatnia ciążowa wizyta u ginekologa... Kolejna po połogu...

Cieszę się, że zaraz córeczka będzie z nami, ale jednocześnie strasznie mi smutno, że moja przygoda z ciążą się kończy... Zdecydowanie zbyt szybko to zleciało...

Ostatnia wizyta u diabetologa

25 lipca miałam wizytę u diabetologa...
Wszystko było w jak najlepszym porządku, wyniki super, więc pani diabetolog postanowiła, że  w tej ciąży widziałyśmy się po raz ostatni, ponieważ nie ma potrzeby kolejnych...
Jeśli po porodzie cukier będzie w porządku, mam ok 12tyg po porodzie powtórzyć jedynie krzywą, żeby sprawdzić, czy napewno wszystko wporządku...

Wizyta przedporodowa w szpitalu

16.07 mieliśmy termin w szpitalu na wizytę przedporodową...
Na umówioną godzinę stawiliśmy się w szpitalu, po czym po chwili oczeliwania zostaliśmy poproszeni przez lekarza do gabinetu...
Tam zostało wykonane badanie ginekokogiczne, zrobione usg i przeprowadzony ogólny wywiad, oraz rozmowa...

Badanie ginekologiczne super, na usg mala 2700g i lekarz powiedział, że będzie miała długie nogi...
Łożysko super, nadal I stopnia, ułożenie małej też idealne do porodu SN...

Porozmawialiśmy na temat porodu, tego, że biorę heparynę oraz insulinę, moich obaw, opcji łagodzenia bólu i takich podobnych...
Dodatkowo otrzymałam informację co mam zabrać do szpitala (okazuje się, że  niewiele, bo jedynie jakieś wygodne ubrania i kosmetyki dla mnie i to wszystko, bo podklady poporodowe i higieniczne, majtki siateczkowe, wszystko co dla dziecka zapewnia szpital)...

Stanęło na tym, że będziemy próbować porodu siłami natury, bo wszystko wskazuje na to, że próba powinna być zakończona sukcesem... Znieczulenie oczywiście PDA i innego nie biorę pod uwagę...
Z racji chorób współtowarzyszących (cukrzyca ciążowa z insuliną oraz podwyższona lipoproteina a z heparyną) nie chcą, abym ciążę przynosiła...
W związku z tym, w szpitalu mam się stawić dzień przed planowanym terminem porodu o ile coś się nie zacznie dziać wcześniej, czyli 17.08, odrazu na porodówce i będziemy poród wywoływać...

Także od dziś mała ma równy miesiąc, żeby wykurzyć się sama z brzuszka, w innym wypadku będą wykurzać ją lekarze...

Zaczyna się wielkie odliczanie...

11.09.2018

Fałszywy alarm

12 lipca wylądowałam na porpdówce... Na szczęście był to fałszywy alarm...

Od popołudnia twardniał mi brzuch i czułam bóle jak na @...
Po prysznicu i wyciszeniu się nie przechodziło, więc około 22:00 pojechaliśmy do szpitala...
Odprawili nas odrazu na porodówke...

Tam zrobili USG, KTG i na szczęście wszystko w najlepszym porządku, mała nas tylko nastraszyła i póki co nigdzie się nie wybiera...

Ostatnia ciążowa kontrola u hematologa

9 lipca zaliczyłam kolejną i jak się okazało ostatnią ciążową wizytę u hematologa...

Wszystkie wyniki ok, także dawka heparyny bez zmian...
Mam brać do końca ciąży i przez całe 6 tygodni połogu...

5 tygodni po porodzie do kontroli, czy napewno mogę odstawić zastrzyki...

33t4d

4 lipca kolejna kontrola...

To już 2300g babeczki :D

Ułożona już idealnie do porodu, na KTG rozbrykana strasznie...
Szyjka 4cm, zamknięta...

29t5d

7 czerwca miałam kolejną wizytę u ginekologa...

Z racji konfliktu serologicznego, dostałam zastrzyk z immunoglobuliny...
Wszystkie wyniki w normie, waga znów w dół...

KTG w jak najlepszym porządku, mała się powypychała...
Na USG też wszystko super! Mamy 1548g zdrowego kurczaka❤
Wymiarowo j wagowo pasuje idealnie z terminem porodu...

Hematolog

6 czerwca miałam wizytę u hematologa...

Wyniki krwi w normie, wszystko w porządku...
Obecna dawka heparyny wystarcza na szczęście...

W przyszłym miesiącu powtórka...

Kontrola u diabetologa

28 maja miałam kontrolę u diabetologa...

No i jednak insulina na noc 3-4 jednostki, z eacji tego, że wszystkie wyniki idealnie w normie bez względu na to co jem, a wyniki na czczo zawsze leżą...
Czasem przed snem mam taki sam, lub niższy od tego na czczo...

Diabetolog

16 maja, czyli dzień po badaniu krzywej miałam wizytę u diabetologa...

Cukrzyca ciążowa, mam mierzyć cukier obowiązkowo na czczo i przed snem, a dodatkowo dwa razy w wybranym czasie (1h po sniadaniu/obiedzie/kolacji, 2h po sbiadaniu/obiedzie/kolacji, przed obiadem/kolacja)...

Lekarka chciała włączyć insuline na noc, minimalna dawkę, ale jednak mam najpierw obserwować i za dwa tygodnie kolejna wizyta...

15.08.2018

Krzywa cukrowa

Z racji, że krótki test na cukier wyszedł w normie, ale górnych granicach, a mój ginekolog z tych nadgorliwych, wolących sprawdzić dwa razy, 15 maja zaliczyłam pełną krzywą cukrową...

Zgodnie z umówionym terminem, stawiłam się u ginekologa... Po rejestracji, miałam się zgłosić w laboratorium na piętrze.
Tam kilka formalności i pierwszy pomiar - na czczo - i szok! 102!
Wzrok położnej skupiony na mnie i pytanie "jak dawno i co jadłam"... Więc zgodnie z prawdą mówię, że koło północy dwie nektaryny i jogurt... Na co położna łapie się za głowę i mówi, że mogłam sobuie tym sfałszować wynik...

Dostałam do wypicia glukoze i ruszyłam do pokoju z KTG... Godzinke poleżałam, zapis prawidłowy, mała się wierciła... No i wkońcu pobranie po godzinie - wynik w normie - po czym udałam się na kolejną godzinę do poczekalni...
Po dwóch godzinach wynik w normie, a wręcz bardzo spadł...
No i że wyniki przedstawiały się następująco 102-145-98 skierowanie do diabetologa... Czy ten pierwszy był zaburzony, czy też nie, to jednak trzeba stwierdzić cukrzyce ciążową, bo niestety wynik nieprawidłowy...

11.08.2018

Kontrolna wizyta u ginekologa + krótki test na cukier

9 maja podglądaliśmy ponownie naszą córeczkę...
Ale od początku...

W pierwszej kolejności, kiedy przyszłam do przychodni zostałam jak zawsze poproszona o oddanie moczu, po czym zważyli mnie, zmierzyli ciśnienie, pobrali krew do badań... po czym dostałam do wypicia glukoze...

Tutaj robi się standardowo to badanie u ginekologa... nie trzeba być na nim na czczo, bo w pierwszej kolejności wykonune sie tzw. "mały test", gdzie pije się glukoze i krew jest pobierana tylko godzinę po wypiciu...

Kiedy już wypiłam glukoze, zostałam poproszona o przejście do pokoju KTG i podłączyli mnie, żeby monitorować jak ma się mała po glukozie...
Po ok. 30 minutach dobrego zapisu przeszłam do gabinetu ginekologa, gdzie został przeprowadzony wywiad o samopoczuciu, wykonane USG, oraz sprawdzona szyjka...

Szyjka długa i zamknięta, infekcji brak, mała na USG grzecznie współpracowała - mamy już 820g szczęścia 😍
Z racji tego, że czasem ciągnie mnie w brzuchu jakby do dołu i pobolewa czasem kręgosłup pod łopatkami, dostałam receptę na pas podtrzymujący dla ciężarnych...
Lekarz powiedział również, że od teraz co 2 tygodnie zaczynam chodzenie na KTG (raz samo KTG, raz KTG + wizyta naprzemiennie)

Po wyjściu z gabinetu lekarza, zostałam poproszona do gabinetu zabiegowego na pobranie krwi, po czym przeszłam do poczekalni na czas oczekiwania na wynik...
Po 10 minutach wszystko było gotowe... Położna wywołała mnie, po czym oddała książeczkę ciąży i poinformowała, że wynik był w normie (133), ale górnej granicy  i mój ginekolog mimo wszystko chciałby wykonać pełen test cukrzycowy...
Zrobiłyśmy termin na badanie i zobaczymy co z tego wyjdzie...

Wieczór informacyjny

7 maja pojechaliśmy do szpitala, który wybraliśmy wstępnie na wieczór informacyjny...

Było to spotkanie z ordynatorem porodówki, który opowiedział wszystko dokładnie, co i jak wygląda odnośnie porodu w tym konkretnym szpitalu, jakie są możliwości porodu, możliwości łagodzenia bólu, jakie są możliwości przygotowania do porodu (np. akupunktura, ćwiczenia) i wszystkie inbe przydatne informacje, od potrzebnych rzeczy i tych zapewnianych pezez szpital, po pokoje rodzinne...

Później, w kolejnej części spotkania głos zabrał ordynator kliniki dziecięcej, połączonej ze szpitalem...
Opowiedział o porodzie z perspektywy dziecka, o tym jakie badania je czekają, w której dobie jakie będą wykonywać, w przypadku jakich dodatkowych chorób matki, jakie dosatkowe badania będzie miało zrobione dziecko itp...

Ostatnia część spotkania należała do szefowej położnych, która opowiedziała o porodzie, oraz pobycie w szpitalu już po wszystkim, id strony położnych...
Po wszystkim zabrała nas również na porodówke, oraz oddział położniczy...
Porodówke oglądaliśmy z zaciekawieniem, natomiast oddział już znaliśmy (byliśmy w dwóch różnych salach - rodzinnej i normalnej dwuosobowej - w odwiedzinach u kuzynki kiedy rodziła swouch chłopców, a i ja sama leżałam w tym szpitalu na ginekologii która jest połączona skrzydłem z położnictwem z moją hiperstymulacją)...


Ogólnie bardzo fajne i przydatne spotkanie, bo utwierdziliśmy się w tym, że właśnie tam chcemy rodzić...

Szkoła rodzenia

Długo zastanawiałam się, czy wybrać się do szkoły rodzenia, czy też nie...
Wkońcu postanowiłam, że zapisze się na szybką, weekendową... na szczęście mieli jeszcze miejsce...

Tak więc 27-28 kwietnia zaliczyłam dwa dni zajęć...

W pierwszy dzień (piątek), zajęcia były wieczorem od godz. 17 i trwały 3 godziny...
Z racji tego, że to już wieczór był, położna stwierdziła, że zaczniemy od lżejszych tematów, czyli tego, co po porodzie...

Opowiedziała o tym, czego spodziewać się zaraz po porodzie w szpitalu, o badaniach jakie czekają maluszka w tych pierwszych dniach itp...
Rozmawialiśmy również o tym, co zabrać ze sobą do szpitala, jak najlepiej spakować torby, co powinno się w nich znajdować, o wyjściu maluszka ze szpitala, jego pielęgnacji, oraz liście wyprawkowej...

Drugiego dnia zajęcia były z samego rana, również 3 godziny i były omawiane etapy porodu (od momentu jak poznać i co robić kiedy się zacznie, aż do narodzin dziecka)... Oprócz porodu siłami natury, było też omówione dokładnie cesarskie cięcie...
Wykonywaliśmy też fikcyjny masaż krocza olejkiem do tego przeznaczonym firmy Weleda... Testowane było na skórze łączącej kciuk z dłonią i faktycznie po nim skóra w masowanej dłoni była dużo bardziej elastyczna i rozciągliwa jak w tej niemasowanej...


Ogólnie szkoła rodzenia na plus, chociaż nie uważam, że takie zajęcia to absolutna konieczność... Nie dowiedziałam się tam jakoś dużo więcej od tego, co już wiedziałam z internetu, doświadczonych matek (znajomych, rodziny)... Ale fajnie było spędzić dwa dni wśród innych rodziców (mężowie uczęszczali z nami) i trochę się pośmiać...

A! I co najbardziej zdziwiło położną! Było nas 10 par, w tym jedna babeczka w ciąży bliźniaczej i na tą 11 dzieci każde jedno to dziewczynka😂
Położna powiedziała, że nie miała jeszcze grupy, żeby chociaż jedno dziecko nie było innej płci...

9.05.2018

Kontrola u lekarza prowadzącego

12 kwietnia miałam wizytę u lekarza prowadzącego...
Z racji tego, że wczoraj miałam porządne USG ta wizyra była dość szybka...
Mocz (oczywiście ciężko było oddać), krew, ciśnienie i waga (udało się przytyć 2kg)...

Lekarz zrobił szybkie USG, pomierzył wszystko, posprawdzał, również bez wątpliwości potwierdził dziewczynkę i to że wszystko z naszą małą jest dobrze...
Dziś ważyła już 463g (wg wczorajszego badania 434g) więc rośnie nasza pannica...
Mam zalecone również branie żelaza co drugi dzień bo wyniki na granicy normy...

Kolejna wizyta za 4 tyg i wtedy też mini test glukozowy...

Centrum Diagnostyki Prenatalnej

Na ostatniej wizycie lekarz zaproponował nam skierowanie do Centrum Diagnostyki Prenatalnej na USG... nie było wskazań, ale powiedział że w przypadku ICSI chętnie kieruje na dodatkowe badania...

Tak więc 11 kwietnia pojechaliśmy na umówioną wcześniej wizytę...

Przyjęła nas przemiła lekarka - specjalistka od USG... krótki wywiad na temat starań, ICSI, bliźniaka którego straciliśmy i ogólnie ciąży... No i zaprosiła na leżanke... podczas przygotowania do badania zapytała czy wiemy już  co będzie... dowiedzieliśmy, że prawdopodobnie dziewczynka, na co lekarka ledwo przyłożyła sondę do brzucha i ogłosiła radośnie, że "JEDNOZNACZNIE dziewczynka" i zaczęła nam pokazywać narządy płciowe dokładnie...
Później sprawdziła wszystkie narządy, komory serca, paluszki i wszystko co tylko trzeba było i powiedziała, że z naszą małą jest wszystko w jak najlepszym porządku... piękna zdrowa córeczka się szykuje❤ 434g szczęścia ❤
Ze wszystkich pomiarów jak wyliczyła średniątermin porodu wyszedł na dzień wcześniej jak jest wpisany w książeczkę ciążową, więc mała rośnie w punkt...
Oczywiście nie muszę mówić, że wychodziliśmy stamtąd jak na skrzydłach szczęśliwi jak nigdy😍

Na pamiątkę dostaliśmy płytę CD z kilkoma zdjeciami naszej małej w 2d i 3d...

Kontrola u hematologa

20 marca miałam kontrolę u hematologa...
Przed 6cioma tygodniami oddałam krew do badań w związku z Clexane...
Tego dnia miała się rozstrzygnąć kwestia tego czy mogę odstawić heparyne czy też nie...

Diagnoza: podwyższona lipoproteina a...
Heparyna do końca ciąży plus 6 tygodni po porodzie... a po ciąży w każdym wypadku unieruchomienia, operacji, długiej podróży itp...

Lekarz zlecił również żeby rodzice oraz rodzeństwo się przebadali bo mogą być genetycznie obciążeni i nie wiedzieć o tym...

Paradoksalnie Clexane dostałam profilaktycznie przez hiperke i może właśnie dzięki temu teraz się udało skoro mam wskazania do ciągłego brania...
Teraz często zastanawiam się czy nie noszę cudu pod sercem dzięki temu że dopadła mnie hiperka...

4.04.2018

Kolejny podgląd maluszka ❤

13 marca mieliśmy kolejną wizytę u naszego ginekologa😁

Najpierw ważenie (przytyłam w końcu 1,5kg z moich 5 straconych),  ciśnienie, mocz, krew itp... Później lekarz poprosił nas do gabinetu gdzie najpierw krótka rozmowa odnośnie tego ze pappa też wyszła dobrze i ryzyko jest małe, no a później USG...

Tym razem maluch w miare spokojnie leżał, więc lekarz mógł wszystko pomierzyc... Kość nosowa pięknie widoczna byla, kręgosłup również piękny, wszystkie narządy na ten dzień w porządku wyglądały...
Nasz kurczak ważył już 195g i miał niespełna 11cm😍
Później lekarz zaczął grzebać między nóżkami a my czekaliśmy w napięciu... wkońcu mówi, że pewnie już wiemy - na co my, że nie bo maluch się na ostatniej wizycie za bardzo kręcił - na co lekarz, że  w takim razie będzie....... i w tym miejscu przerwał, spojrzał na nas i zapytał czy w ogóle chcemy wiedzieć na co zgodnie zaczęliśmy przytakiwać😂 no więc lekarz przełączył obraz na 3d powiększył obraz i mówi, że najprawdopodobniej będzie CÓRECZKA 😍😍😍 i zaczął nam pokazywać po czym można poznac...

Później już po badaniu zaproponował nam jeszcze skierowania do Centrum Badań Prenatalnych żeby specjaliści od usg pooglądali naszego szkraba... Powiedział, że mamy się nie martwić i nie ma wskazań ale on przy ciąży z ICSI chętnie kieruje dla spokoju na to usg i że jeśli nie chcemy nie musimy... No ale pewnie, że chcieliśmy... zawsze to inne oko a do tego jedna okazja więcej do podglądania maluszka😁

Wyszliśmy z wizyty przeszczęśliwi, że mamy zdrowego bobaska i do tego być może małą córeczkę chociaż płeć nam obojętna...

Teraz czekamy na tą wizytę w tym Centrum i na badanie połówkowe, które mamy dzień później czy płeć się potwierdzi...

23.03.2018

Badanie prenatalne pierwszego trymestru

Trochę ostatnio zaniedbałam wpisy, a już się wizyt nazbierało... Postaram się jak najszybciej nadrobić i być już na bieżąco😊

13 lutego mieliśmy badanie prenatalne pierwszego trymestru... Był to 13t3d ciąży...
Umówiliśmy się początkowo z lekarzem na samo USG a krew jeśli będzie taka potrzeba, no ale że pielęgniarki pobrały krew przed wizytą (zawsze jeśli jest do pobrania krew, mocz czy ważenie itp zajmują się tym przed wejściem do gabinetu) to stwierdziłam, że jeśli już spuścili krew to niech wyślą do badań...

Później trochę papierkologii, że wyrażam zgodę na badania, czy ciąża naturalna czy z IVF, wiek, ważenie itp...

No i w końcu to wyczekane USG...
Najpierw lekarz sprawdził jak ma się szyjka, łożysko itp głowicą dopochwową, a później przyłożył głowicę do brzucha i ukazało na się nasze dziecko... Ale to to był za niecodzienny widok! Do tej pory wszystkie usg i moje i po rodzinie jakie widywałam to profil maluszka słodko leżącego na pleckach, a ten obraz który ujrzeliśmy było odwrotnością... nasz maluszek wisiał jakby przyklejony do górnej ścianki plecami twarzą w dól😂 wyglądało to jakby ktos wziął zdjęcie z takiego usg gdzie dziecko leży na pleckach i obrócił do góry nogami😆
Lekarz zmierzył naszego malca, który miał już 7,74cm😍 później próbował zająć się przeziernością karkową ale w takiej pozycji i przy ciągle machającym rączkami dziecku było to wyzwanie... zaczął zatem pokazywać nam żołądek mówiąc, że dziecko ćwiczy już łykanie bo żołądek jest pełen...
Później przeszedł do głowicy dopochwowej bo maluch nie współpracował, a mnie poprosił żebym zacisnęła pięści i wsadziła pod pupe... z tą pomocą sprawdził pęcherz i zmierzył kość udową co idealnie pokrywało się z wiekiem ciąży... Następnie bardzo długo próbował wypatrzyć płeć ale maluch uparty za nic nie chciał pokazać kim jest...
Później korzystając, że uparciych się ułożył odpowiednio wrócił do głowicy brzusznej sprawdził kość nosową, którą było bardzo dobrze widać i zmierzył NT które wyszło 1,3 - 1,2 - 1,3 więc ostatecznie wpisany został wynik 1,3mm...
Powiedział ze bardzo dobrze wyszło i ryzyko niskie... po pomiarach chciał ująć maluszka do zdjęcia w całości na pleckach, a ja liczyłam, że będzie jakaś podpowiedź co do płci po wyrostku ale maluch w tym momencie obrócił się pleckami i pokazał pupe😂
Lekarz posprawdzał jeszcze przepływy i próbował posłuchać serduszka - piszę próbował bo dziecko nie bardzo chciało dać posłuchać i za każdym razem jak lekarz zaznaczył serduszko i włączył dźwięk to po kilku uderzeniach maluch uciekał🙈

Na szczęście udało się zrobić kilka przepięknych zdjęć w 3d więc chociaż taką pamiątkę mamy z tej wizyty 😊
Np. nasz malec stojący w kącie😂




12.02.2018

Hematolog

W poniedziałek byłam na wizycie u hematokoga w związku z Clexane...
Oczywiście nie obyło się bez stresu i pośpiechu trochę z własnej winy, ale od początku...
Wizyte miałam zaplanowaną 4 dni później, ale okazało się że lekarza nie będzie i dzwonili przesunąć wizytę... Proponowali tydzień później i wszystko byłoby super, ale kończyły mi się zastrzyki... W związku z tym pani zaproponowała termin na poniedziałek jeśli mogłabym być na miejscu o 8:45 (chwile przed rozpoczęciem się godzin przyjmowania) a mi później ubzdurało się że to miała być 7:45...
Oczywiście w nocy z niedzieli na poniedziałek spałam średnio przez co rano przestawiałam kilka razy budzik aż ostatecznie obudził mnie mąż, który już był w pracy spóźnioną z racji tego, że do lekarza miałam 40km a w godzinach 6:30-8:00 jest na drodze w tym kierunku duży ruch a juz na miejscu w mieście mega korki, a lekarz oczywiście w centrum...
Umyłam się i ubrałam błyskawicznie, szybki spacer z psem i w drogę... oczywiście wiedziałam, że będę sporo spóźniona i liczyłam, że lekarz mnie przyjmie bo w domu jedyne 2 zastrzyki a to miała być pierwsza wizyta...
Dojechałam o 8:20 a o 8:25 byłam już mocno "spóźniona" i zestresowana w rejestracji gdzie ku mojej radości okazało się że termin mam na 8:45...
Dostałam do wypełnienia ankietę zapoznawczą (jakie leki biore, czy jestem w ciąży, w którym tygodniu, czy w rodzinie były udary, trombofilie itp) a zaraz po jej wypełnieniu zostałam poproszona przez asystentkę lekarza na pierwszą rozmowę...
Przeprowadziła wywiad, uzupełniła ważne informacje, przejżała jakie badania zrobili mi już w klinice i podrukowała wstępne skierowania po czym wróciłam do poczekalni... po ok 3 minutach w pracy pojawił się lekarz a ok. minutę później zostałam poproszona do gabinetu... Lekarz przeprowadził krótki wywiad na temat tych informacji jakie mu brakowały po czym zlecił wszellie badania pod kątem krzepnięcia krwi, trombofilii, mutacji itp. Otrzymałam również recepte na wielkie opakowanie Clexane (50 szt) i kazał się umówić za ok 6 tygodni na kolejną wizytę bo wtedy też będą wyniki badań... Szybko, konkretnie i na temat... Zaraz po wyjściu z gabinetu zostałam poproszona na pobranie krwi... Po spuszczeniu jej do 7 fiolek byłam już gotowa... Umówiłam kolejną wizytę na marzec, zaliczyłam aptekę, piekarnie gdzie zjadłam bo wyleciałam z domu bez śniadania i w międzyczasie pogadałam z mężem i przekazałam mu wszystkie info...
Po tym szalonym poranku wróciłam do domu, zaliczyłam spacer z psem i zasnęłam na kanapie...

24.01.2018

Kolejne spotkanie z naszym maluszkiem ❤

Dziś mieliśmy kolejną wizytę u ginekologa...
Czekaliśmy na nią 2,5 tygodnia z nadzieją, że wszystko dobrze, a to za sprawą tego, że kilka dni po ostatniej wizycie na papierze podczas wizyty w wc miałam trochę brudków. Oczywiście spanikowana odwiedziłam szpital, na szczęście wszystko było w porządku dzidziuś miał 1,59cm i serduszko biło, a brudków i krwawienia nie wykryto... Prawdopodobnie było to coś starego może po cytologii na wizycie przed kilkoma dniami... Ale na wszelki wypadek dostałam nakaz odpoczywania do kolejnej wizyty...

Powoli też przechodzą mdłości i ten straszny smak w ustach wiec jestem w stanie więcej zjeść a w chwilach kryzysowych najlepiej działają lody wodne lub cola... Te dwie rzeczy sa w stanie chociaż na chwile zabić tego kapcia w ustach lub w razie mdłości trochę uspokoić żołądek...

Ale do rzeczy...
Na dzisiejszej wizycie wszystko w jak najlepszym porządku! Maluszek ma już 3,87cm więc przez te dwa tygodnie urósł o ponad połowę ❤ serduszko pięknie biło, a maluch jak początkowo spał, tak później się  rozbrykał i troche powiercił 😁
Pooglądaliśmy malucha w 2d, 3d a nawet 4d i wygląda już jak mały człowieczek 😍
Maluch nadrobił też 3 dni, które mu ostatnio odjęli od OM ze względu na późniejsze zapłodnienie no i na wynik USG...
Więc dziś według tego co ostatnio z ginekologiem było ustalone i wyliczony na tej podstawie termin porodu był 10t3d a według USG 10t6d idealnie jak z OM...
Narazie zostajemy przy naszych ustaleniach (co jest mało istotne dla mnie patrząc na to, że to tylko 3 dni) a po prenatalnych lekarz zobaczy czy będziemy tygodnie i date korygować...
A oto nasz człowieczek ❤




Wyjaśniła się również ostatecznie sprawa z bliźniakiem. Maluszek został jeden, a po mniejszym maluszku było dziś już wyraźnie widać, że pozostal pusty mały pęcherzyk obok...
My natomiast jesteśmy przeszczęśliwi, że został nam chociaż jeden maluszek i rozwija się pięknie ❤
Teraz trzeba znów cierpliwie czekać na kolejne USG - tym razem prenatalne 😍

6.01.2018

Pierwsza wizyta u ginekologa prowadzącego

Wczoraj mieliśmy pierwszą wizytę już poza kliniką u mojego ginekologa prowadzącego...
Na początek było badanie moczu, krew, ważenie, mierzenie ciśnienia itp... chwila czasu się na tym zeszła bo wszystko czego nie było wpisywali odrazu do książeczki ciążowej (tak nazywam kartę ciąży książeczką bo ma jedyne 32 strony)...
Później wizyta u lekarza... Na początek wywiad co i jak w klinice, jak sie udało, które podejście, kiedy co było wykonywane, jak poprzednie USG w klinice itp...
Później przeszliśmy do USG... Widoczny był tylko jeden maluch (drugi albo się schowal albo już go nie ma... kolejne wizyty pokażą co i jak)
Maluch ma juz 1,48cm i pięknie biło mu serduszko ❤ najpierw lekarz zrobił normalne usg i malucha pomierzył


A później przełączył na 3d i oglądał malucha z kazdej strony, próbując jednocześnie wypatrzyć czy drugi pęcherzyk nie schował się za ten... Ale niczego się nie dopatrzył...


Maluszek  na usg wypadał na 7t6d czyli dzień młodszy patrząc na datę zapłodnienia...
Termin porodu został wyznaczony na 18.08.2018
Dostałam od lekarza kapsułki Nestle Materna DHA i mam brac co drugi dzień, oraz skierowanie do hematologa (termin dopiero na 9 lutego) i zaświadczenie do pracy, które zaraz po wizycie zawiozłam szefowi i podpisałam Beschäftigungsverbot (zwolnienie z wykonywania obowiązków)
Kolejna wizyta za 2,5 tygodnia to zobaczymy co tam w brzuszku nowego...

2.01.2018

Drugie USG - 31dpt

Zaraz po świętach 28 grudnia mieliśmy termin w klinice na drugie USG - serduszkowe...
Rano pobralam mocz do strzykawki, który miałam przywieźć na ta wizytę na ogólne badanie + chlamydia...
W klinice było tegi dnia zadziwiająco pusto, no ale też nic dziwnego bo klinika stymulacje do IUI, IVF/ICSI w grudniu robi tylko w cyklach zaczętych max do 1.12 a później dopiero w tych dniach zaraz przed samymi już świętami, więc bylo mało monitoringów zapewne...
Kiedy z poczekalni wywołała nas pani doktor, ktora przeprowadzała moją punkcję i transfer (mojego lekarza między świętami nie było) serce podeszło mi do gardła... Po wejściu do gabinetu zostałam poproszona odrazu do przejścia do pokoju z USG (gabinet podzielony jest na dwa pomieszczenia)... Poszłam za parawan się rozebrać a mąż czekał już z panią doktor przy aparacie USG...
Kiedy lekarka wsadziła głowice żołądek miałam cały ściągnięty ze stresu, po czym zobaczyłam pęcherzyk ciążowy a w nim całkiem już sporego maluszka i piekny okrągły pęcherzyk żółtkowy obok 💖 biło mu serduszko choć ja tego wyraźnie nie widziałam i po zmierzeniu miał 10,3mm co według USG dawało 7t1d idealnie jak z OM 😍


Po przesunięciu głowicy pani doktor znalazła również drugi pęcherzyk (ten który ostatnio tez był mniejszy) a w nim zobaczyłam maleńkiego człowieczka, u którego odrazu w oczy rzuciło się maleńkie, pikające jak szalone serduszko 💖 miał 3,6mm i wychodził na 6t0d...
Wniosek był oczywisty! Będziemy mieli BLIŹNIAKI 😄
Chociaż lekarze narazie podchodzą ostrożnie co do drugiego, mniejszego malucha ze wzgledu na sporą różnicę wielkości...
Pozostaje nam póki co czekać co przyniosą kolejne tygodnie i czy maluch nadgoni, czy jednak nie da rady...

Po wizycie udaliśmy się jeszcze do poczekalni na czas przygotowania mojej 32 stronnej karty ciąży, recept oraz zwolnienia z pracy... Po jakiś 15 minutach wszystko było gotowe... dodatkowo dostaliśmy maleńką przytulankę, do której przypięty był cały plik kuponów zniżkowych do różnych sklepów z artykułami dla dzieci jak również kilka dla mam 😊
Panie się pożegnały i powiedziały, że będzie im niezmiernie miło jak po porodzie wpadniemy pokazać maluszki 😊

Dostałam również wizytówkę do hematologa, do którego muszę zrobić termin w związku z odstawieniem lub nie Clexane...

Na kolejną wizytę wybieram się już do mojego ginekologa prowadzącego...
Mam nadzieję, że już na zawsze pożegnaliśmy klinikę leczenia niepłodności!

Leki mam zlecone do minimum 12tc tak samo jak do tej pory
Lutinus 3x1
Utrogest 3x1
Progynova 3x1
No a jak z Clexane okaże się po wizycie u hematologa, a do tej pory mam brac...