19.12.2017

Pierwsze USG - 21dpt

Wczoraj mieliśmy pierwszą wizytę z USG w klinice... Jechałam mega zdenerwowana pamiętając doświadczenia z poprzedniej ciąży...

Kiedy weszliśmy do gabinetu, lekarz poprosił odrazu o przejście do części z USG i powiedział mężowi gdzie ma się usadowić żeby dobrze widzieć...

Pierwsza reakcja na obraz USG - najprawdopodobniej dwa pęcherzyki! No i zaczęło przeglądanie się im bliżej...

Pierwszy okrągły, ładny, no i lekarz mówi żeby popatrzeć w srodek, że widać, że nie jest pusty...


Oczywiscie panika wziela górę, bo się naoglądałam w internecie tych idealnych USG czarnych pęcherzyków z idealnym, okrąglutkim pęcherzykiem żółtkowym i w głowie odrazu wizja, że napewno coś jest nie tak...
No ale podobno wszystko ok...
Z USG 5t2d z OM 5t5d...

Co do drugiego pęcherzyka są póki co wątpliwości... jest jak przecinek bardzo cieniutki i długi, ale lekarz cos w nim dojrzał nawet nam pokazywał, no ale sam tez zapisał sobie zdjęcie w systemie jako niepewne... 
Także nadal niewiadomo czy będą dwa czy jeden...

Kolejna wizyta po świętach, a do tego czasu leki bez zmian - Lutinus 3x1, Utrogest 3x1, Progynova 3x1 oraz raz dziennie Clexane...
No i do tego czasu nadal zwolnienie z pracy...

Pobrali mi wczoraj również całą masę krwi na pierwsze podstawowe badania ciążowe no i na mutacje v leiden itp...
Dostałam też specjalną strzykawkę na mocz do domu, żebym na kolejną wizytę zabrała do badania...
Beta HCG - 10275 mlU/ml

No to pozostało kolejny tydzień czekać z nadzieją, że wszystko będzie dobrze...

Kolejne badanie z racji tego, że mojego lekarza nie ma, mam u pani doktor, która robiła mi punkcje i transfer więc ma zdecydowanie szczęśliwą rękę, więc tym bardziej liczę, że będzie super mimo, że tak bardzo boję się kolejnego rozczarowania...

15.12.2017

Beta HCG (14dpt)

No i nadszedł ten dzień - 11 grudnia - 14 dzień po transferze... Dzień, w którym mam oddać krew na test ciążowy...
Nie poszłam do pracy bo po pozytywie z dnia wcześniejszego wiedziałam, że wyjdzie pozytyw i dostane zwolnienie tym bardziej, że w piątek pytałam kliniki co oni na to, żebym w ten dzień poszła do pracy i odradzili...
Tak więc po porannym spacerze z psem ruszyłam do kliniki bo krew musiałam oddać do ok 10:00 żeby mieć wynik tego samego dnia...
Na szczęście po śniegu, którego dzień wcześniej bardzo dużo nasypało nie było na drogach śladu bo w nocy padał deszcz, więc droga szła bardzo dobrze, poza jednym momemtem gdzie na ok minute strasznie mnie zemdliło... na szczęście jak szybko przyszło tak szybko poszło...

W klinice po ok 10 minutach w poczekalni zaproszone mnie na pobranie krwi, po czym pani przypomniała, że wyniki beda po 15:00 i będą dzwonili i to w sumie tyle... po wyjściu stwierdziłam, że pochodze po mieście, pójdę do nowo otwartego Primarka, pójdę do kasy chorych oddać rachunki za moja połowę kosztów jakie poniosłam, bo mam umowę że do 3 procedur pokryją 50% oni 50% ja a oni po okazaniu rachunków tą moją połowę mi zwrócą... Super bo tego co wydałam uzbierało się prawie 1900€... i przeczekam do tej 15:00 bo pewnie będę musiała wrócić po recepty...

W pierwszej kolejności poszłam do Primarku gdzie spędziłam naprawdę sporo czasu i kupiłam kilka drobiazgów i po wyjściu przeżyłam szok... na zewnątrz szalała mega śnieżyca! Odrazy odechciało mi się spacerów po mieście bo temperatura spadła na minusową, wiał silny wiatr, a wielkie płaty śniegu szalały we wszystkie strony... postanowiłam, że do kasy chorych podjadę już samochodem i jadę do domu bo co tu robić jeszcze 3h w taką pogodę...
W kasie chorych poszło bardzo szybko, spędziłam tam max 2 minuty i ruszyłam w stronę domu... Droga niestety mega się dłużyła bo z powodu warunkow atmosferycznych i na drodze jechałam 30-40km/h całą drogę... Dojechałam po 1,5h ledwo żywa... jedyne o czym marzyłam to drzemka bo oczy same mi leciały, ale ledwo wróciłam ze spaceru z psem i wskoczyłam pod koc, a tu telefon z kliniki...

Zadzwonili juz przed 15:00 w szoku bylam, że tak szybko... Na wstępie pani pogratulowała mi ciąży i podała wynik bety, a mi aż  serce stanęło - 1700 mlU/ml!!! Ja naprawde jestem w ciąży!😍
Pani zapytała jakich leków mi potrzeba i powiedziała, że wyśle recepte pocztą, żebym nie musiała w taką pogodę znów taki kawał jeździć... Powiedziałam, że kończy mi się Lutinus i zapytałam czy mam nadal brać Clexane bo jeśli tak to też nie wystarczy mi do przyszłego tygodnia... Pani zapytała odrazu lekarki, która stała obok i ta powiedziała, żebym narazie brała a na wizycie ustali się co dalej...
Po załatwieniu sprawy z receptami przeszliśmy do terminu pierwszego USG...
Pani zaproponowała poniedziałek lub wtorek w przyszłym tygodniu. Oczywiscie wybrałam poniedziałek 18.12 i to nie dlatego, że był blizej i to jeden dzień czekania mniej, ale również dlatego, że w poprzedniej ciąży pierwsze USG miałam właśnie we wtorek i źle mi sie kojarzy...

Teraz trzeba czekać do poniedziałku z nadzieją, że wszystko będzie w porządku i to pierwsze USG będzie inne jak poprzednie... No i cały czas nasuwa sie również pytanie ile kurczaków siedzi w brzuszku...
Na całe szczęście mąż na okoliczność tej wizyty załatwił sobie wolne i jedziemy razem😀

Czwarty test ciążowy (13dpt)

Pewnie wszyscy zastanawiają się gdzie stracił się w takim razie trzeci test...
Trzeci test (Facelle z Rossmanna), który zrobiłam w piątek 8 grudnia tylko mnie zestresował bo kreska wyszła dość blada, można powiedzieć, że bledsza lub porównywalna do tej, którą miałam dwa dni wcześniej...

No ale czwarty test...
Test kupił mi w sobotę mąż, żebyśmy zrobili w niedziele dzień przed betą jeszcze jeden i zobaczyli czy będzie ciemniejsza kreska...
Kiedy wstaliśmy, mąż poszedł wstawiać rosół i robić kawę, a ja zaszyłam się w łazience...
Kiedy zamoczyłam test byłam w szoku! Nim mocz doleciał do okienka kreski kontrolnej, w polu z kreska testową zaczęła się ona już pojawiać! Była widoczna szybciej niż kreska kontrolna...
A po 5 minutach zobaczyłam dwie piękne, tłuste kreski😍
Odrazu poleciałam z testem do męża, który akurat wrócił ze spaceru z psem i mu go pokazałam...
Mąż z wielkim uśmiechem na twarzy powiedział "no takie krechy już chyba nie mogą oszukiwać! Wygląda na to, że nam się udało!"
A ja pierwszy raz głośno pomyślałam, że JESTEM W CIĄŻY 💖



Drugi test ciążowy (9dpt)

Dziś w ten szczególny dzień - 6 grudnia Mikołajki - wstałam ze ściągniętym gardłem, aż mi się sikać nie chciało mimo, że ostatni raz byłam sikać o 2:00 w nocy a to była juz 10:00...
Wzięłam dwa głębokie oddechy i poszłam do łazienki...
Kiedy miałam już mocz w pojemniczku przypomniało mi się, że dzień wcześniej czytałam, żeby odczekać, aż osad z leków opadnie na dno... oczywiście trwalo to całe wieki, więc wzięłam najpierw jakis stary ebayowski test, taki najtańszy badziew, który miałam jeszcze z czasów starań zaraz po poronieniu, nawet nie wiem czy miał jeszcze date ważności 😂
Ledwo widoczna ale wyszła na nim blada kreska


Pomyślałam raz kozie śmierć, robie elekteoniczny...
Zanurzyłam, zamknęłam, położyłam i czekałam kiedy przeleci ten czas oczekiwania... Miałam wrażenie, że te kreseczki migają wiecznie i że nic sie nie porusza do przodu... najpierw migała jedna, później zaczęła druga, później trzecia a ja stałam ze ściągniętym żołądkiem gapiąc się na niego... I nagle pojawił się napis... Napis SCHWANGER! Nogi zrobiły mi się jak z waty, ręce zaczęły sie telepać... musiałam z wrażenia usiąść trzymając test w ręce i niedowierzając, że to dzieje się naprawdę!
Kiedy doszłam do siebie zrobiłam zdjęcie i napisałam do męża z pytaniem, czy był już u niego Mikołaj bo u mnie był i zostawił również coś dla niego... Mąż odpisał, że u niego jeszcze nie był i wtedy wysłałam mu zdjęcie


Mąż szalał ze szczęścia i pytał czy to już pewne, czy test z krwi nie może teraz wyjść negatywny... po tych wszystkich wcześniejszych porażkach niedowierzał razem ze mną...
Po spacerze z psem, kiedy chciałam wylać mocz, zauważyłam że osad z leków pięknie osiadł na dole i został piękny, czysty mocz...
Pod wpływem impulsu wzięłam drugi test (taki sam, który robiłam dzień wcześniej) i zamoczyłam... Kreska była ciemniejsza i bardziej widoczna jak dnia wcześniejszego, a ja nadal w szoku... Zadzwoniłam do męża i kiedy w trakcie tej rozmowy kilka minut później weszłam do łazienki kreska była już wyraźnie widoczna...
Chyba zostaniemy rodzicami💖


Pierwszy test ciążowy (8dpt)

Miałam grzecznie czekać na bete i nie robić testów, ale we wtorek 5 grudnia obudziłam się z dwiema myślami...
Pierwsza była taka, że zwolnienie mam do niedzieli a bete w poniedziałek, więc przed wizytą w klinice żeby oddać krew musiałabym iść do pracy i w związku z tym tysiące wątpliwości...
No a druga myśl była taka, że napewno nic z tego a ja ostatni tydzien mojego wolnego czasu w domu zmarnuje na wypoczywanie, a przecież mogłabym ten czas poświęcić na przetarcie okien i ich ozdobienie no i ogólnie na jakieś przedświąteczne obowiązki, na które nie będę miała czasu jak już wrócę do pracy...
Tak więc spontanicznie stwierdziłam, że skoro mam dwa testy które kupiłam przy podejściach do IUI a nie skorzystałam to zrobie jeden dla pewności, że mogę skakać po drabinie...
Po zamoczeniu testu, kiedy mocz dopłynął do kreski kontrolnej, która zaczęła się pojawiać pomyślałam - "no tak, tak myślałam, że nic z tego" - po czym nagle szok! bo zaczęła się pojawiać w polu testowym mega blada kreska! Tak blada, że było ją widać stojąc blisko okna, ale już w ciemniejszym miejscu w domu nie... Pomyślałam może Ovitrelle chociaż był to już 14 dzien po jego podaniu...
Zdjęcie zaraz wysłałam do męża i do koleżanki myśląc, że może mam jakieś zwidy i tej kreaki wcale tam nie ma...
Ale oni też ją widzieli...


Postanowiłam, że popołudniu skocze do drogerii i kupię test elektroniczny, w końcu ten powie albo ciąża, albo brak ciąży bez bladziochów i cieni...
Chciałam kupić ten, który pokazuje tygodnie ale niestety nie było, więc kupiłam bez tego bajeru... no to teraz pozostało czekać na kolejny dzień...